Szukajmy dróg do siebie nawzajem

Jeden z obrazów Zdzisława Beksińskiego przedstawia ponury, spowity mgłą krajobraz. Ponad otchłanią wznoszą się jakby nasypiska, na których szczycie znajdują się przypominające ludzi postaci. Obraz robi przygnębiające wrażenie. Przepaści między zgromadzonymi są bezdenne, spowite mrokiem. Jedyne światła to blaski ognisk, wokół, których na swoich przestrzeniach bytowania skupili się owi ludzie. Każda grupa, rodzina, osobno. Niektóre z tych ognisk zgasły, a w raz z nimi ci, którzy grzali się ich ciepłem. Przerażająca wizja rozczłonkowania społeczności, braku łączności, braku jedni. Ma się wrażenie, że sportretowana cywilizacja dogorywa. Zgromadzone wokół ognisk postaci są skarłowaciałe, blade, bardziej przypominają umarłych niż żywych. Nie chcę by świat wokół nas wyglądał tak jak na tym obrazie! Nie chcę by między nami ziały takie przepaści! Co zrobić by zachowując kwarantannę nie zatracić wrażliwości na innych, nie zgubić człowieczeństwa? Jak żyć naprawdę, by nie być umarłym za życia?

Po świecie rozlewa się fala cierpienia. Z jednej strony wielu ludzi okazuje sobie serdeczność i wsparcie, z drugiej jest także wiele nieodpowiedzialnych zachowań.

Koronairytacja

Ręce mi opadają, gdy czytam o kolejnych oddziałach karetek, czy odddziałach szpitali, które zostają zamknięte na kwarantannę  i nie mogą służyć cierpiącym w tym najtrudniejszym czasie dlatego, że ktoś nie przyznał się do objawów koronawirusa. Nie mogę się nadziwić dlaczego w szpitalach, brakuje podstawowego wyposażenia dla lekarzy. Dla tych, którzy są na pierwszej linii frontu nie ma maseczek i rękawiczek! W głowie się nie mieści!

Wkurzają mnie podwyżki cen żywności i szybkie biznesy, jakie ludzie próbują kręcić na koronawirusie, nowe pomysły kradzieży „na dezynfekcję” i żerowanie na ludzkim strachu.

Przerażają mnie wieści z Włoch czy Hiszpanii, gdzie chorych z zagrożeniem życia jest tak wielu, że następuje selekcja – kogo ratować?

Irytują mnie głosy o tym, że koronawirus to kara za grzechy i że zaczęło się w Chinach, bo tam najwięcej aborcji. Irytują orędzia samozwańczych proroków, którzy wszystko zrozumieli i wiedzą, „dlaczego”. Nie są mi bliskie ich tezy o tym, że oto skończyło się miłosierdzie i cierpliwość Boża i nastał dzień pomsty.

Światła w ciemności

Bóg, jakiego znam nie przestaje kochać. Jest z nami. Jest w każdym cierpiącym i umierającym dzisiaj człowieku.

Doceniam czas spędzany w domu z bliskimi, życie bez pośpiechu, czas na pogłębianie naszych wzajemnych relacji.

Wzruszają mnie wszystkie gesty czułości solidarności i troski, jakimi obdarzają się ludzie nawzajem. Szycie masek, darmowe posiłki przygotowywane dla lekarzy, pomoc sąsiedzka, występy balkonowe, by umilić czas kwarantanny sąsiadom. Cieszy mnie międzynarodowe gesty solidarności, ale także zwyczajna ludzka serdeczność, jakiej doświadczamy, na co dzień.

Pomoc

Na poczatku kwarantannę traktowałam jako czas na spokojne bycie z rodziną. W sobotę obejrzał film Krzyk rozpaczy – szefowej DIFFERENT i Prezes Fundacji pomocy rodzinie Człowiek w potrzebie. Nie mogłam spać. To był dla mnie moment zwrotny w przeżywaniu kwarantanny. Po filmie zrozumiałam, że tak wiele złego dzieje się wokół, że nie mogę poprzestać na okopywaniu się w swoim gniazdku. Potrzebować pomocy mogą nie tylko starsi ludzie, czy bezdomni, ale także młodzi. Rodzice małych dzieci, samotne matki, single… tak wiele osób nie ma teraz pracy, że trudno to sobie wyobrazić.

Siedzimy w zamknięciu. Drżymy o życie swoje i bliskich. Czytając doniesienia o kolejnych ofiarach karmimy nasze lęki. Czasem dobrze jest się wystraszyć, by się na serio przejąć sytuacją, by w poczuciu współodpowiedzialności dostosować się do zaleceń władz i pozostać w izolacji. Źle się dzieje gdy lęk jest tak duży, że odbiera nam zdolność do działania, jeszcze gorzej gdy odbiera nam zdolność do empatii. Bóg uwalnia od lęku to On może wznieść mosty między nami.

Na obrazie Zdzisława Beksińskiego pomiędzy ludźmi dogorywającymi w odosobnieniu zieje nieprzebyta otchłań. Ten obraz nie pokazuje jednak całej prawdy o nas, a raczej niebezpieczeństwo związane z izolacją i koncentracją tylko na własnych potrzebach. Wszędzie tam gdzie ludzie spieszą sobie z pomocą, modlą się za siebie nawzajem, solidnie wykonują swoją pracę, wspierają się, obraz ludzkości nabiera ciepłych barw, a przepaści zapełnia miłość, jedność i wrażliwość.

Pamiętnik z kwarantanny. Tydzień pierwszy.

Zastanawiałam się dzisiaj dlaczego w ogóle piszę, czy to ma sens? Pomyślałam, że taki dziennik z kwarantanny* może być dobry dla nas by uporządkować to co przeżywamy, odreagować, wymienić się z innymi, czuć, że jesteśmy we wspólnocie. Może też być pamiątką tych wydarzeń dla  naszych dzieci, by kiedyś lepiej zrozumiały co się w tych dniach działo.

Tu i teraz

Wchodzę do salonu i słyszę: „Jest! Samo „ż””, „o rety ó kreskowane, tylko nie to!” – co za emocje związane z ortografią! Wszystko dzięki ortograficznej planszówce :).  Ten czas zamknięcia to zdecydowanie czas pogłębiania relacji. Już nic nas nie rozprasza. Jesteśmy uważniejsi, na siebie nawzajem, już mniej spraw odciąga nas od tego by być „tu i teraz”. Z dnia na dzień lepiej się poznajemy i stajemy coraz lepiej zgrani, jak drużyna. Teraz rozumiemy w jak wielkim kołowrotku żyliśmy, jak to codzienne zabieganie wysysało z nas energię, podsycało domowe konflikty. Teraz już nic nie „musimy”, tylko być razem.

Niczego nie brakuje

Staramy się nie  poddawać zakupowej panice. Mamy trzy słoiki dżemu, kaczkę, dwie zgrzewki wody, dwie paczki papieru toaletowego, dwa kilo mąki i kilka paczek kaszy, owoce. Dajemy radę przetrwać weekend, idziemy do sklepu w poniedziałek rano a tam pełne półki. Niczego nam nie brakuje! Nawet mięsa, choć zdjęcia pustych półek i wózków załadowanych kilogramami mięsa straszyły nas ostatnio w Internetach. Sprawdzają się słowa Pisma: „Nie troszczcie się więc zbytnio i nie mówcie: co będziemy jeść? co będziemy pić? czym będziemy się przyodziewać? Przecież Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie. Starajcie się naprzód o królestwo /Boga/ i o Jego Sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane”. (Mt 6,31-33) Mimo, że staramy się zaufać, to jednak udziela nam się lęk.

Awantura o mleko

Przyrządzamy budyń, naleśniki, mleko do kawy i nagle… nie ma mleka! Strach! Zaczyna się lawina oskarżeń: „to przez ciebie”, „to przez was”, „dlaczego tyle pijecie”? Po chwili uświadamiamy sobie, że te emocje są jakieś zupełnie nieadekwatne do sytuacji. Jednak nas złapał – lęk, że nam zabraknie. To jakaś psychoza. – Rety, może jednak jesteśmy łosiami i trzeba było wykupić pół sklepu?- przemyka mi przez myśl. Łapiemy głęboki oddech mąż idzie do spożywczaka i po chwili dwa litry mleka lądują szczęśliwie w naszej lodówce. Robimy i budyń i bitą śmietankę i zostaje jeszcze do kawki. Uffff! Take it easy Świderki famillly. Relax, and come down. A z drugiej strony myśl – rety jak bardzo jesteśmy przywiązani do naszego „chcenia”. Chcemy mleko – bach jest mleko. Budyniek? Jest! Śmietanka? Jest! Chwila kiedy trzeba sobie odmówić budzi lęk. To ma wymiar nie tylko psychiczny ale i duchowy. Przywiązanie do rzeczy, przedmiotów, dóbr. Potrzeba kontroli. Konsumpcjonizm jest  zniewoleniem psychicznym ale i duchowym. Stąd ogromny sens Wielkiego Postu. Uczenia się, że mogę nie mieć, mieć mniej. Chcąc nie chcąc mamy koronawirusowe rekolekcje wielkopostne. Chyba najbardziej konkretne w moim życiu.

Twoi dziadkowie zostali wezwani na wojnę, ty zostałeś wezwany do siedzenia na kanapie

Koronawirus jest najbardziej niebezpieczny dla osób starszych. W tych dniach szczególnie o nich pamiętamy. Dzwonimy, pytamy o zdrowie. Dociera do nas jak są dla nas ważni. Jak bardzo ich potrzebujemy i …jak rzadko pamiętamy. Gdy słyszę w słuchawce: „Jak miło, że dzwonisz” – mam wyrzuty sumienia, że tak rzadko dzwoniłam, odwiedzałam. Myślę, że dla nich ten czas może być w pewnym sensie wyjątkowy. Wreszcie rodziny o nich pamiętają, nareszcie dzwonią częściej niż raz na miesiąc. Może nie odwiedzą, ale pytają o zdrowie o samopoczucie. To ważne byśmy dali im odczuć jak są ważni. Po Internecie krążą memy związane z koronawirusem. Najbardziej podoba mi się ten: „Twoi dziadkowie zostali wezwani na wojnę, ty zostałeś wezwany do siedzenia na kanapie. Dasz radę!” Taka prawda, to pokolenie, które przetrwało wojnę. Oni są naszym skarbem, żywą pamięcią, świadkami historii. Są częścią naszej historii życia, są naszymi babciami, dziadkami, wujkami, ciociami. Są nam bliscy. Drżymy o nich i modlimy się by przeżyli.

Podczas jednej z rozmów ciocia mówi mi, że w ostatnią niedzielę przyjęła komunię świętą. Nie mogę tego spokojnie słuchać, zazdroszczę jej! Tęsknię do komunii. Przypomina mi się niedzielna msza święta spędzona przed telewizorem. Chłonęłam każde słowo. Jak wiele razy w kościele zdarzało mi się rozproszyć, nie słuchać czytań, być gdzieś indziej? Budzić się z zadumy w chwili gdy ksiądz pytał moje dzieci: „To o czym była dzisiaj Ewangelia?” a potem ze zdziwieniem zobaczyć że – one słuchały! Teraz gdy już nie mogę być w kościele słucham z zapartym tchem, nie ronię żadnego słowa.

Przyszłość świata

Dużo rozmawiamy o tym co się wokół nas dzieje. Nasze dzieci mają własne zdanie na ten temat:

– Ja się wcale nie boję koronawirusa. Nawet jak umrzemy, to co? – zawadiacko rzuca młodsza kobietka.

– No co ty? – dziwi się starsza.

– No tak, pójdziemy do nieba, a tam już nikt nas nie zarazi – zdaje się być pewna swego zdania. Dla niej sytuacja jest prosta.

– Ale jak my umrzemy to będzie mało ludzi – odpowiada starsza  – Bo jak byśmy urosły, mogłybyśmy się w kimś zakochać i urodzić dzieci. A jak nas nie będzie to nie będzie też tych dzieci i będzie mało ludzi na Ziemi – mówi z troską. Małe kobietki, świadome siebie. To one są przyszłością świata. Głęboko przeżywają to co się dzieje. Staramy się im tłumaczyć jak najspokojniej się da, że robimy to co trzeba by się nie zarazić i że to nam daje spokój. Robimy co w naszej mocy, resztę zostawiamy Bogu. Chyba w końcu dają się przekonać, bo zaczyna się beztroska zabawa .

„Ciche miejsce”

Po kilku dniach w domu postanawiamy przewietrzyć dzieciarnię. Nasza wyprawa na dwór przypomina mi scenę z horroru „Ciche miejsce”. Swoją drogą inspirujący film na obecny czas. Pokazuje rodzinę, która dostosowała się do panujących ograniczeń i udaje jej się przetrwać mimo wielkiego zagrożenia – współdzielenia planety z przerażającymi istotami, które są wyczulone na każdy nawet najmniejszy szelest. Dodam tylko, że żywią się ludźmi więc by przetrwać nie można dać się usłyszeć. Największe wrażenie robi na mnie scena porodu. To dopiero wyczyn, rodzić i nie móc wydać żadnego dźwięku. My także staramy się dostosować, z tą różnicą, że nie chodzi o zachowanie ciszy, a o dbanie by obronić się przed wirusem. Myjemy dokładnie ręce, instruujemy dzieci jak otwierać drzwi nie dotykając klamek ( to nawet fajna zabawa), zwracamy uwagę by nie dotykały rączkami twarzy ( wytłumacz to dziecku!) zachowujemy na spacerze odległość od innych ( to najsmutniejsza zasada, mam nadzieję że po skończonej epidemii nie zostanie nam taki nawyk, że będziemy patrzyli na drugiego człowieka jak na potencjalne zagrożenie). Tak jak w filmie największe niebezpieczeństwo ściąga na siebie najmłodszy członek rodziny. Po powrocie do domu przed umyciem rąk zaczyna płakać i wyciera rączkami oczy, buzię, nos. Na szczęście nie dzieje się nic złego, ale to uświadamia nam jak trudno przy dzieciach stosować te wszystkie zakazy. I tak jak w filmie myślę, że matki spodziewające się dzieci są w bardzo trudnej sytuacji. Jak wielki niepokój musi im towarzyszyć? Trzeba je otoczyć szczególnym wsparciem.

To tyle refleksji na dziś w moim internetowym pamiętniku z kwarantanny 🙂

Jak Wam mija ten czas? Podzielicie się?

________________________________________

*Mam na myśli kwarantannę narodową, nie mamy koronawirusa, ale jak większość, siedzimy w domu.

_________________________________________

Obraz MiroslavaChrienova z Pixabay

Lilie polne

Zapłakane dzieci

Początek lutego, tydzień do ferii na Mazowszu. Warszawska podstawówka. Odbieram dziecko. Wchodząc do klasy widzę, dwie zapłakane dziewczynki.

-Co się stało? – pytam nauczycielkę podpisując listę odbioru dziecka.

– Chłopaki z klasy wyczytali  w telefonach, że koronawirus jest już w Polsce. Nastraszyli dziewczyny. Jedna z z nich ma kilkumiesięcznego braciszka. Płakała, ze strachu o niego. Jest za mały żeby nosić maskę.

Trzeba coś powiedzieć, jakoś uspokoić.

– Spokojnie, wirus jest daleko, nie przyjdzie do Polski. Nie bójcie się –  tłumaczymy dzieciom. Nie wiemy tego na pewno. Zagrożenie wydaje się być daleko.

Biorę dziecko za rękę i wychodzę ze szkoły zdenerwowana. Irytują mnie media. Sieją panikę, nie mówią czy ktoś w ogóle wyzdrowiał, tylko co i rusz aktualizują listę zmarłych. Można odnieść wrażenie, że po świecie rozlewa się śmierć i jest coraz bliżej. Czy nie można by dla przeciwwagi podać informacji co z tym zrobić? Jak przygotować się na zagrożenie?

W ferie robimy rundę odwiedzając wszystkie babcie i prababcie. Spędzamy czas z rodziną.

Koniec lutego. W media donoszą o przypadkach koronawirusa we Włoszech. U nas zagrożone wystąpieniem wirusa są szczególnie województwa, w których skończyły się ferie.

Marzec. Dostaję sms od koleżanki, żeby się zabezpieczyć, wykupić leki na grypę. Mamy zaplanowany wyjazd, nie daję rady tego załatwić. Z resztą jak? Gdzie iść? Nie mamy znajomych lekarzy, którzy by nam to załatwili. Podobno leków brakuje nawet w hurtowniach. Irytuje mnie to, zaczyna się wyścig o to kto sprytniejszy, kto się najlepiej zabezpieczy i ustawi.

Co będziemy robić jutro?

Środa 11 marca. Z dnia na dzień dowiadujemy się o zamknięciu przedszkoli i szkół. Zaplanowane na weekend spotkania ze znajomymi, stają pod znakiem zapytania. Odbieramy dzieci z placówek. Żegnają się ze swoimi przyjaciółmi z klasy, ostatnie wspólne spacery, wypad z sąsiadami na plac zabaw. Staram się by „do widzenia”, które mówię paniom przedszkolankom, brzmiało jak najbardziej zwyczajnie. Tak jakby to był normalny dzień i niedługo wszystko miało wrócić do normy. Kładziemy dzieci spać. To najtrudniejszy moment. Mam w głowie mentlik, zastanawiam się jak zaplanować kolejny dzień, co zrobić? Musze to przerwać, być tu i teraz, muszę dać dzieciom spokojną wersję siebie przed snem, żeby mogły zasnąć.

– Co będziemy robić jutro mamo?

– Może pójdziemy do lasu? – proponuję

-Ale tam są wilki!

– Nie spokojnie, nie ma. Wilków jest już bardzo mało, w naszym lesie ich nie spotkamy.

– To jakie zwierzęta są?

– Sarny, lisy, borsuki, zające – wymieniam – różne. I takie małe też. Motyle, biedronki, żuki.

Czuję, że znowu odpływam, moją głowę zalewa potok myśli. Podobno już nie ma nigdzie antybakteryjnych środków czystości, muszę to rano sprawdzić. Co zrobić jechać do rodziców czy zostać? Mamy jutro wizytę z dziećmi u laryngologa – wypisać się, czy nie?

– Mamo! – dzieci zawsze wyczują gdy się jest nieobecnym. Staram się ze wszystkich sił wrócić do lasu.

– Wiesz mamo, ja nie lubię żuków.

– Nie lubisz? Rozumiem. A ja powiem szczerze, że lubię.

– Dlaczego?

– Bo mają niesamowite pancerzyki. Taka biedronka ma tylko dwa kolory na pancerzyku. Czarny i czerwony – też jest ładna, ale ma tylko dwa. A na przykład żuczek gnojarek, niby ma czarny pancerzyk, ale zobacz go z bliska, ile tam kolorów! Filoety, błękity, granaty, zielenie. Niesamowite…- żuczek gnojarek wprawia nas w dobry nastrój. Gadamy jeszcze chwilę, las działa kojąco, nawet ten w wyobraźni. Idziemy spać.

Lilie polne

W tych dniach najbardziej niepokoję się o dzieci. Tak bardzo ważne jest byśmy my dorośli byli dla nich wsparciem i umieli dać im poczucie bezpieczeństwa. Mogą nie rozumieć tej nagłej zmiany i przymusowej izolacji. To może być dla nich traumatyczne. Musimy im tą nową sytuację z jak największym możliwym spokojem wytłumaczyć. Potrzebują stałego rytmu dnia. Potrzebują czasu na zabawę i beztroskę, nie zarzucania ich nawałem obowiązków, szczególnie szkolnych. Dajmy im czas oswoić się z nową sytuacją. Dajmy im nasze wsparcie i obecność także na poziomie emocji. By to było możliwe musimy zadbać o nasz własny spokój. Jak? Każdy musi znaleźć swój własny sposób na złapanie równowagi.

W tych dniach mocno w moim sercu wybrzmiewają słowa Ewangelii św. Mateusza „A o odzienie czemu się zbytnio troszczycie? Przypatrzcie się liliom na polu, jak rosną: nie pracują ani przędą.  A powiadam wam: nawet Salomon w całym swoim przepychu nie był tak ubrany jak jedna z nich”.(Mt 6, 28-29). To fragment dłuższego wywodu dotyczącego dobroci i troski Boga wobec ludzi. Ten fragment napełnia mnie pokojem. Szczególnie zajmuje mnie słowo „przypatrzcie się”. Nie „popatrzcie”, „rzućcie okiem”, „zobaczcie”, tylko „przypatrzcie się”. Żeby to zrobić trzeba się zatrzymać, może pochylić się nad czymś, przykucnąć, zmienić perspektywę z dalekiej na bliską. Gdy jestem blisko mogę zobaczyć więcej, dostrzec to co wcześniej umykało mojej uwadze. Do czego prowadzi owo „przypatrzenie się”  w tym fragmencie. Do kontemplacji bożej miłości do stworzenia. Miłości i troski wobec lilii polnej i tym większej miłości i troski wobec ciebie i mnie – korony stworzenia. To słowo jest żywe. Akutualne dzisaj dla każdego z nas. Wierzę, że Bóg także i w tych dniach nie odwraca od nas swojego pełnego miłosci i troski oblicza.

Zatrzymani w biegu

Czwartek 12 marca. Rano laryngolog sam odwołał wizyty, więc dylemat iść, czy nie, mamy z głowy. Do lasu też nie ruszamy. Robimy rodzinną naradę, każdy mówi co chciałby dzisiaj robić. Zapisujemy to co jest konieczne i to co można odłożyć, ustalamy wspólny plan działania. Trzeba załatwić pilne sprawy,  zawieść dokumenty . Uzupełnić domową apteczkę. W okolicznych sklepach faktycznie nie ma już chusteczek, ani mydeł, ani płynów antybakteryjnych. Udaje mi się zamówić przez Internet przed wprowadzonym przez premiera zakazem. Mąż w pracy. Czytam najnowsze wiadomości. Przyznaję, że po godzinie spędzonej na facebooku nie jestem oazą spokoju dla moich dzieci. Z pomocą przychodzi telewizor i bajki. Muszę mieć chwilę by przetworzyć informacje, które usłyszałam. Potrzebowałam zorientować się w sytuacji by podjąć decyzję, że zostajemy  w domu i rezygnujemy ze wszystkich zaplanowanych spotkań i nie organizujemy nowych. Wieczorem nasz dom wygląda jak po Armagedonie. A to dopiero pierwszy dzień pandemii. Dziś już tego nie ogarniemy, wrzucamy na luz. Jest zabawa w ganianego i śmiech. Wszyscy go potrzebujemy. Będziemy mięli dużo czasu dla siebie. Będzie można zatrzymać się  w biegu, odpocząć od załatwianiem tysiąca małych i większych spraw na raz. Zawsze mi tego brakowało. Zatrzymania się i bycia tylko tu i teraz.

Zobaczyć las

My, mieszkańcy planety Ziemia tocząc swoje losy, jak leśne żuczki, straciliśmy z oczu perspektywę całości. Skupieni każdy na swojej kulce, zapomnieliśmy, że mamy wspólny dom. Zapomnieliśmy o współodpowiedzialności za siebie nawzajem. Wieki żyliśmy tak jakby nie liczył się cały las, a tylko ta nasza poszczególna ścieżka. Zatraciliśmy zdolność widzenia nas jako wspólnoty, na co zwraca także uwagę w swoich powieściach noblistka Olga Tokarczuk:„Ogół i szczegół w powieści „Bieguni” współistnieją w ścisłej nierozerwalnej więzi. Tokarczuk unaocznia prawdę, która chyba dość często nam umyka – my ludzie – żyjący pod różnymi szerokościami graficznymi zamieszkujący glob – jesteśmy jednością. Łączy nas wspólnota przeżyć, odczuć, wspólnota samotności, zagubienia, niespełnienia, i spełnienia, ale także nasza biologiczność. Nasze trwanie jest zmianą i ruchem, a więc wspólne mamy jeszcze to – istnienie w czasie, przemijalność” https://almadecasa.blog.deon.pl/2019/12/09/wolanie-o-jednosc/.

Pisarka w mowie Noblowskiej zauważyła: „Odkrycie „efektu motyla” kończy według mnie epokę niezachwianej ludzkiej wiary we własną swoją sprawczość, zdolność kontroli, a tym samym poczucie supremacji w świecie. (…)uzmysławia jednak, że rzeczywistość jest bardziej skomplikowana niż kiedykolwiek mogło się człowiekowi wydawać. I że jest on zaledwie małą cząstką tych procesów. Mamy coraz więcej dowodów na istnienie spektakularnych i czasem bardzo zaskakujących zależności w skali całego globu”. Pośród zjawisk dotykających mieszkańców Ziemi, koronawirus jest chyba najbardziej wyraźnym dowodem naszej współzależności.

Powiedzieć kocham, dziękuję, przepraszam

Poza planowaniem zakupów, czy reorganizacji życia rodziny mam jeszcze jedną troskę. By zdążyć powiedzieć kocham, dziękuję, przepraszam. Chciałabym zdążyć. To co wydaje się najważniejsze zawsze przychodzi najtrudniej, tak łatwo odkładać na póżniej z naiwnym przekonaniem, że jeszcze jest czas. Może go już nie być. To jest całkiem realne. Nie wiadomo czy lada chwila granice województw nie zostaną zamknięte. Póki co warto chociażby złapać za telefon  i powiedzieć bliskim i dalekim to co ważne. Dzisiaj doświadczyłam co znaczą słowa: „dzień Pański przyjdzie tak, jak złodziej w nocy. ”. (1 Tes 5, 1b). W takim dniu, kiedy zmuszeni jesteśmy powiedzieć sobie stop, musimy też zmierzyć się sami ze sobą, z tym co w nas jest naprawdę. Z jednej strony może to być trudne, bo nie mamy  od siebie ucieczki, a z drugiej mamy czas by z troską i  uważnością być ze sobą. Może ten czas w odosobnieniu wyjdzie nam na dobre? Tego Wam i sobie życzę 🙂

 

Obraz guetdraws z Pixabay

https://www.facebook.com/mamaalmadecasa