cz3. nowy początek

„Budzi mnie dzwonek telefonu. Słońce wpada z impetem do pokoju, razi w oczy.

– Słucham?

– Halo Adam!

– Cześć tato.

– Wszystko dobrze?

– Tak w porządku, czemu pytasz.

– Szukałem Cię.

– Ale dlaczego? Czy coś się stało?

– Dzwonię złożyć Ci życzenia. Dziś Wilekanoc i twoje urodziny.

– Co? …a, tak, dopiero się obudziłem, zapomniałem….

– Co ci mówi serce?

– Chyba się przesłyszałem?

– Pytam, jak z sercem, wszystko ok.?

– A…tak! Nigdy nie było lepiej!”

fin!

cz2. spotkanie

„Coś się zmieniło. Nadal nie wiem gdzie jestem, ani co się ze mną dzieje? Poruszam się po omacku, idę…a raczej ktoś mnie  niesie? Tak. Dopiero teraz dociera do mnie, że poza mną ktoś tu jest. Ból zaczyna ustępować. Jest odrobinę jaśniej.

– Bolało Cię?

– Tak. Skąd wiesz?  – pytam mocno zdezorientowany.

Nie rozumiem co się stało i z kim rozmawiam? Wstydzę się zapytać.  Jego obecność wydaje się teraz taka oczywista. Jakby tu był zawsze. Czuję się … bezpiecznie.

– Byłem, przy tobie.

– Słucham?

– Wtedy, kiedy myślałeś, że nikt nie słyszy, słyszałem cię.

– Dlaczego nic nie odpowiedziałeś?  – mówię z wyrzutem. Po chwili znów mi wstyd. Nawet nie wiem z kim rozmawiam?

– Jestem przy tobie zawsze, także  w miejscu, którego się najbardziej boisz – w twojej samotności.

Na samo wspomnienie przenika mnie dreszcz. Znów mam na końcu języka, żeby spytać – kim ty w ogóle jesteś? Zamiast tego wyrzucam z siebie – Co? W tym paskudnym bunkrze, z którego właśnie się wydostałem? Nawet mi nie przypominaj…

– Nie wydostałeś się, nadal tu jesteśmy.

– Co? – słowa grzęzną mi w gardle – Jak to? – rozglądam się nerwowo.

– Jestem z tobą w twojej samotności.

– Ale nie czuję się samotny, gdy jesteś przy mnie – mówię machinalnie.

– Gdybyś nie doświadczył samotności, skąd wiedziałbyś jak ona smakuje? A teraz wiesz. Jesteś tu i spotkałeś mnie?

– Tak

– Bywałeś tu wcześniej prawda?

Normalnie z nikim nie rozmawiam o tym co czuję, nie umiałem dotąd tego nazwać, ale teraz…widzę więcej,  rozumiem to co się ze mną działo.

– Nie wiem czy kiedykolwiek tak naprawdę stąd wyszedłem? – odpowiadam szczerze – Czasem udaje mi się to miejsce czymś przesłonić, zagłuszyć. Wydaje mi się wtedy na chwilę, że ono nie istnieje. Ale jednak jest…

– To jest dla Ciebie trudne?

-Tak, bardzo.

– A teraz? Gdy jesteś tu i wiesz, że jestem tu z tobą zawsze… czy to coś zmienia?

– Tak, to zmienia wszystko – gdy kończę mówić zalewa mnie spokój. Mam go w każdej komórce ciała. Oddycham głęboko, tak jakbym nigdy dotąd nie oddychał naprawdę.

– Już czas wracać.

– Dokąd?

– Czeka na ciebie nowy dzień – jego słowa dodają mi otuchy. Gdzieś zniknął lęk.

Zdobywam się na odwagę by zapytać – Kim jesteś?

– Znasz odpowiedź. Jest tu…-  mówi wskazując na moje serce…”

cdn

bunkier

„Chciałbym uciec. Nie być tutaj. Być gdzieś indziej, choć na chwilę. Nie daję rady. Wiem co by powiedzieli: „Patrzcie go! Wiedziałem, że się rozsypie”, „frustrat”, „histeryk”… nie chcę by ktokolwiek wiedział. Gdy ich spotykam silę się na uśmiech. To moja jedyna broń. Cały się za nim chowam. Nic mi nie jest. Przecież „faceci nie płaczą”. Czuję, że coraz mniej mi to wychodzi. Z każdym dniem coraz bardziej widać, że coś ze mną nie tak. Muszę się wziąć w garść. Tak, zrobię to! Wezmę się! Tylko jak? Nawet nie bardzo rozumiem co się ze mną dzieje. Żeby choć dało się za czymś schować, za jakimś skrawkiem pozoru. Przestaję panować nad mimiką. Uśmiech zmienia się w nerwowy grymas. Już ścigają mnie ciekawskie spojrzenia. Będę dla nich tematem do rozmów, ocen. Wymykam się sobie spod kontroli. Nie mam już nic poza wstydem. Nie znoszę siebie. W pustym pokoju walę pięścią w ścianę: tak jestem słaby, przybity, zdołowany, zagubiony i jestem z tym cholernie sam!

Tkwię zamknięty w jakimś bunkrze, nie ma drzwi, okna, znikąd światła. Jak się tu znalazłem? Nie chcę tu być! Czy ktoś mnie w ogóle słyszy? Jak stąd wyjść? A jeśli tu zostanę? Wpadam w panikę, czuję dotkliwy ból.”

cdn.

 

 

 

Pamiętnik z kwarantanny. Czerwone headline-y


Wszystko jest wyraźniejsze. Każde słowo modlitwy, każda rozmowa. Wszystko stało się bardziej konkretne. Wyodrębniła każda chwila.

Grabię liście, pestki śliwek, puste muszelki po zeszłorocznych winniczkach, dotykam dłońmi ziemi…chyba pierwszy raz z takim przejęciem.  Chcę smakować każdy moment. Doświadczać, chłonąć świat wszystkimi zmysłami, jakby na zapas. Nawdychać się go, nadotykać, gładzić dłonią miękkie pączki dopiero, co budzącej się ze snu natury. Ależ się zdziwi, gdy się zbudzi! Nie zobaczy nas w parkach, na skwerach i w lasach. Czy będzie tęsknić?

Co rano wita mnie przytłaczająca jak betonowy sufit rzeczywistość. Otwieram oczy myśląc –„znowu budzę się w czasie, kiedy „to” się dzieje”. Zanim włączę się do życia, uruchomię medialny szum informacji – już je widzę. Czerwone headline-y, na których jego nazwa odmieniana jest przez wszystkie przypadki. Czuję, jakby mi ktoś wszczepił czip, zaprogramował pierwszą akcję po uruchomieniu systemu: załaduj headline z wyboldowaną nazwą, ze stale rosnącym szeregiem liczb. Żeby, choć jeden dzień nie usłyszeć o tym, o czym jeszcze kilka miesięcy temu nie miałam pojęcia, że istnieje.

Zabawnie wyglądamy z naszymi planami. Powiadomienia w telefonie: kontrola u dentysty, basen, spotkanie klasowe – brzmią niestosownie i nieadekwatnie. Zapisane w czasie, gdy trudno było wyobrazić sobie, że staną się nieosiągalne.

Wyłapuję masę nieistotnych szczegółów. Oglądam ciekawy wywiad, na zakończenie prowadzący spotkanie podaje zaproszonemu gościowi rękę na pożegnanie. O rety! Nie mają rękawiczek! – Spokojnie to program nakręcony pół roku temu, jeszcze można było sobie bez obaw podać rękę.

Inaczej niż dotąd odbieram muzykę. Mocniej, głębiej. Nie słucham na co dzień Beaty Kozidrak, ale jej piosenka, w której śpiewa: „nie odnajdzie więcej nas ta sama chwila”, brzmi proroczo i metafizycznie. Każda chwila jest złotem.

Ograniczeni przestrzenią karmimy się sobą. Staliśmy się dla siebie chlebem powszednim. Zacieśniamy więzi. Uczymy się przyjmować wszystko to, co nam w drugim smakuje i to, co drażni. Uczymy się zbawiennej sztuki poprzestawania na tym, co mamy. Świat dzięki temu stał się trochę lżejszy, a może to my zmaleliśmy, a wraz z nami nasze potrzeby.

Dookoła rozlewa się mrok. Złaknieni jesteśmy promyków światła. Dzieci – posłańcy światła, biegają, dźwięczą radośnie, pełne życia, energii, nadziei.

Żyjemy jednocześnie w dwóch równoległych rzeczywistościach. Trudniej niż kiedykolwiek, mimo odosobnienia oddzielić „tu” od „tam”. Serce nam bije do tego, co wewnątrz i do tego, co na zewnątrz. Myśli krążą w czterech ścianach, by za chwilę wyruszyć do Chin, USA, Wielkiej Brytanii, Włoch i wrócić do nas bez odprawy celnej mijając granice, wprost do naszego salonu. Zasiadamy do stołu, pora na kolację. Świat zmalał, wypełnił przestrzeń pomiędzy zielonymi ścianami a oknem balkonowym. Słońce jest coraz niżej. Minął kolejny dzień.

 

 

 

 

Oswoić lęk

Opowieści pomagają oswoić rzeczywistość. Dziś krótka historia o…śmierci.

Było dwóch braci. Ich dzieciństwo przypadło na czas wojny. Nie było łatwe. Ojciec wychowywał ich żelazną ręką. Przetrwali wojnę. Podrośli, pożenili się. Zamieszkali obaj w tym samym mieście. Starszy miał troje dzieci. Młodszy nie doczekał się potomstwa. Lata mijały. Bracia wspierali się całe życie. Starszy odszedł wcześniej. Miał 65 lat gdy zmarł. Młodszy długo nie mógł dojść do siebie po jego śmierci. Bardzo go kochał. Później sam zaczął chorować. Zawsze był bardzo emocjonalny. W trakcie spotkań z rodziną dzielił się różnymi życiowymi „mądrościami”. Czasem mówił składnie czasem mniej. Z wiekiem w trakcie mówienia zapominał co chciał powiedzieć, gubił pointę. Był moim wujkiem a jego zmarły brat, moim dziadkiem. Bywało, że podśmiewaliśmy się z życiowych mądrości wuja. Kilka lat później i on zmarł. Zanim to się stało zdążył jeszcze świętować czterdziestą rocznicę swojego małżeństwa. Wraz z żoną zaprosili całą rodzinę. To była piękna uroczystość. Rozpoczęła się Mszą święta w intencji małżonków. Później wujostwo uraczyło nas wystawnym obiadem w jednej z restauracji. Było dużo śmiechu, wspomnień i tańców. Siedzieliśmy za stołem wuj się rozrzewnił i zaczął opowiadać o zmarłym przed laty bracie. Wspominał dzieciństwo, pobyt brata w wojsku. Skończył słowami: „On był bardzo dzielnym człowiekiem. Był tak dzielny, że nawet tą śmierć jakoś przeżył”. Wuj rozczulił mnie i rozbawił tym wywodem. Tak bardzo chciał powiedzieć jak mężny był dziadek, że się odrobinę zagalopował. „Przeżyć śmierć” – co za dziwne zestawienie – pomyślałam. Ale po chwili doszłam do wniosku, że jest w tych słowach głębszy sens. Skoro wierzymy, że życie jest wieczne, śmierć jest po prostu silnym przeżyciem. Przytaknęliśmy wujowi. Uznaliśmy, że była to jedna z najpiękniejszych sentencji jakie wypowiedział.

Czasem przypominam sobie tę historię. Myśl, że śmierć można jakoś przeżyć pomaga mi oswoić lęk.