Wszystko jest wyraźniejsze. Każde słowo modlitwy, każda rozmowa. Wszystko stało się bardziej konkretne. Wyodrębniła każda chwila.
Grabię liście, pestki śliwek, puste muszelki po zeszłorocznych winniczkach, dotykam dłońmi ziemi…chyba pierwszy raz z takim przejęciem. Chcę smakować każdy moment. Doświadczać, chłonąć świat wszystkimi zmysłami, jakby na zapas. Nawdychać się go, nadotykać, gładzić dłonią miękkie pączki dopiero, co budzącej się ze snu natury. Ależ się zdziwi, gdy się zbudzi! Nie zobaczy nas w parkach, na skwerach i w lasach. Czy będzie tęsknić?
Co rano wita mnie przytłaczająca jak betonowy sufit rzeczywistość. Otwieram oczy myśląc –„znowu budzę się w czasie, kiedy „to” się dzieje”. Zanim włączę się do życia, uruchomię medialny szum informacji – już je widzę. Czerwone headline-y, na których jego nazwa odmieniana jest przez wszystkie przypadki. Czuję, jakby mi ktoś wszczepił czip, zaprogramował pierwszą akcję po uruchomieniu systemu: załaduj headline z wyboldowaną nazwą, ze stale rosnącym szeregiem liczb. Żeby, choć jeden dzień nie usłyszeć o tym, o czym jeszcze kilka miesięcy temu nie miałam pojęcia, że istnieje.
Zabawnie wyglądamy z naszymi planami. Powiadomienia w telefonie: kontrola u dentysty, basen, spotkanie klasowe – brzmią niestosownie i nieadekwatnie. Zapisane w czasie, gdy trudno było wyobrazić sobie, że staną się nieosiągalne.
Wyłapuję masę nieistotnych szczegółów. Oglądam ciekawy wywiad, na zakończenie prowadzący spotkanie podaje zaproszonemu gościowi rękę na pożegnanie. O rety! Nie mają rękawiczek! – Spokojnie to program nakręcony pół roku temu, jeszcze można było sobie bez obaw podać rękę.
Inaczej niż dotąd odbieram muzykę. Mocniej, głębiej. Nie słucham na co dzień Beaty Kozidrak, ale jej piosenka, w której śpiewa: „nie odnajdzie więcej nas ta sama chwila”, brzmi proroczo i metafizycznie. Każda chwila jest złotem.
Ograniczeni przestrzenią karmimy się sobą. Staliśmy się dla siebie chlebem powszednim. Zacieśniamy więzi. Uczymy się przyjmować wszystko to, co nam w drugim smakuje i to, co drażni. Uczymy się zbawiennej sztuki poprzestawania na tym, co mamy. Świat dzięki temu stał się trochę lżejszy, a może to my zmaleliśmy, a wraz z nami nasze potrzeby.
Dookoła rozlewa się mrok. Złaknieni jesteśmy promyków światła. Dzieci – posłańcy światła, biegają, dźwięczą radośnie, pełne życia, energii, nadziei.
Żyjemy jednocześnie w dwóch równoległych rzeczywistościach. Trudniej niż kiedykolwiek, mimo odosobnienia oddzielić „tu” od „tam”. Serce nam bije do tego, co wewnątrz i do tego, co na zewnątrz. Myśli krążą w czterech ścianach, by za chwilę wyruszyć do Chin, USA, Wielkiej Brytanii, Włoch i wrócić do nas bez odprawy celnej mijając granice, wprost do naszego salonu. Zasiadamy do stołu, pora na kolację. Świat zmalał, wypełnił przestrzeń pomiędzy zielonymi ścianami a oknem balkonowym. Słońce jest coraz niżej. Minął kolejny dzień.