Święta, czas spełnionej tęsknoty.

Co roku w święta zostawiamy jedno puste miejsce przy stole. Celebrujemy nieobecność. Nieobecność boli.

„- Jak możesz do mnie tęsknić, skoro mnie jeszcze nie ma? – pytałam. Wiedziałam już, że tęskni się za kimś, kogo się utraciło, że tęsknota jest efektem straty.

– Ale może też być odwrotnie – odpowiadała. – Jeżeli się do kogoś tęskni, to on już jest.” mówiła Olga Tokarczuk w wygłoszonej niedawno mowie noblowskiej. A więc już sama tęsknota jest spotkaniem? Skoro tak w tym roku przy wigilijnym stole zasiądą z moją rodziną bliscy, którzy odeszli, ale także dalecy, którzy nigdy nie przyszli. Ci drudzy, obcy, którzy mogli stać się nasi. Dobro, które mogło się wydarzyć, ale się nie stało. Czy da się także je urzeczywistnić samą tęsknotą? Czy gdy tęskni się za dobrem, ono także się spełnia? Chcę by tak było.

Minął adwent. Nadchodzi  Ten, którego oczekiwaliśmy. Miłość szuka miejsca gdzie mogłaby się narodzić. Przyjdzie tam, gdzie zastanie otwarte drzwi. Przyjdzie tam, gdzie usłyszy – wejdź. Bez tęsknoty, nie ma spotkania, bez spotkania nie ma relacji, a bez niej nie może wydarzyć się miłość.

Życzę Wam i sobie spełnienia naszych tęsknot, życzę spotkań, rozmów, celebrowania obecności. Życzę ziszczenia największej ludzkiej tęsknoty, tęsknoty za Bogiem. Bożego narodzenia!

 

Zdjęcie pochodzi z Pixabay

Wołanie o jedność

Przyznanie nagrody Bookera Oldze Tokarczuk za książkę „Bieguni” zachęciło mnie do sięgnięcia po tę właśnie lekturę.

Zaczęłam czytać z dość roszczeniowym nastawieniem: „oto poświęcam Ci mój cenny czas, okaż się wartą tego wyboru”. Pierwsza strona zaowocowała refleksją: sytuację, którą można by zamknąć w jednym zdaniu – siedzę sama w pustym pokoju – autorka opisuje tak bogatym językiem, że nie sposób nie zostać wciągniętym do tego pokoju, nie zasmakować przepełniającej go pustki i nostalgii za tymi, których już w nim nie ma. Po kilku stronach moje krytyczne, roszczeniowe nastawienie ustąpiło miejsca zachwytowi. Czytałam kolejne rozdziały zafascynowana jak wtedy, gdy jako dzieciak siadywałam przy kuchennym stole i słuchałam historii z przypadającego na czas wojny dzieciństwa mojego dziadka. Czułam się jak mała dziewczynka, która chłonie każde słowo i chce by opowiadanie trwało bez końca.

Bywały utwory literackie, które budziły we mnie ciepłe odczucia, ale do tej pory nie zdarzył mi się wobec żadnej książki przesadnie czuły gest. Lektura „Biegunów” Olgi Tokarczuk, sprawiła, że w pewnym momencie entuzjastycznie przytuliłam się do książki. Zastanawiałam się, co skłoniło mnie do takiej wylewności?

Ze studiów na krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych pamiętam dwie kluczowe rady, które nam studentom w trakcie prac plastycznych wykładowcy powtarzali do znużenia. Brzmią one: „od ogółu do szczegółu” i „twórz tak żebyś w każdym momencie pracy mógł zostawić swoje dzieło i uznać, że jest skończone”. Brzmi enigmatycznie? Wyjaśnię na przykładzie. Gdy chcę namalować obraz olejny zawsze zaczynam od kadrowania, wybrania który wycinek przestrzeni chcę przetransponować na płótno. Po skadrowaniu tworze kompozycję, nanoszę na płótno pędzlem linie kompozycji, umiejscawiam przedmioty, ustawiam odległości, następnie robię podmalówkę, rozplanowuję płaszczyzny,  dobieram kolory, zaznaczam rozkład światła i cienia, dopiero potem wchodzę głębiej w obraz w rzeczywistość, w siebie, nadaję, uwypuklam, dopracowuję detale uszczegóławiam obraz – „od ogółu do szczegółu.” Na każdym z etapów tworzenia obraz ma być skończony, to znaczy moment w którym kadruję, komponuję, podmalówka, składa się na całość, od każdego z tych etapów zależy, czy to co tworzę stanie się  „dziełem”, czy tylko bazgrołem. Pamiętam jeden obraz, kończyłam podmalówkę kiedy profesor podszedł do mnie i powiedział – Już wystarczy, zostaw go tak, jest skończony. Byłam zdziwiona i dumna. Obraz do dziś wisi u mnie w salonie.

Dlaczego o tym piszę w kontekście „Biegunów”? Czy można  porównać literaturę i sztuki plastyczne, zdawałoby się tak odrębne dziedziny tworzenia? Myślę, że w przypadku wspomnianej książki zasada przejścia od ogółu do szczegółów, czy ukończenia dzieła na każdym etapie pracy nabiera nowego życia. „Bieguni” mają taką konstrukcję, że ich akcja nie toczy się linearnie. Ta książka dzieje się w wielu miejscach, czasach na raz. Autorka nazywa taką konstrukcję : ”powieścią konstelacyjną”. Dzięki niej książka w każdym momencie jest skończona,  czytelnik na każdym etapie może się oderwać syty, nakarmiony tym dziełem.

Jest w niej coś jeszcze bardziej zaskakującego. Ogół i szczegół w powieści „Bieguni” współistnieją w ścisłej nierozerwalnej więzi. Tokarczuk unaocznia prawdę, która chyba dość często nam umyka – my ludzie – żyjący pod różnymi szerokościami graficznymi zamieszkujący glob – jesteśmy jednością. Łączy nas wspólnota przeżyć, odczuć, wspólnota samotności, zagubienia, niespełnienia, i spełnienia, ale także nasza biologiczność. Nasze trwanie jest zmianą i ruchem, a więc wspólne mamy jeszcze to – istnienie w czasie, przemijalność.

Wyczytałam w tej książce spojrzenie na ludzkość jakby okiem matki, która rozumie, widzi to co w nas piękne, widzi to co brzydkie i przyjmuje bezwarunkowo. Odkryłam zapisane między wierszami – źródło zrozumienia  i akceptacji wszelakiej ludzkiej ułomności – miłość. Świat jest całością i jednocześnie świat jest poszczególnością. Tokarczuk patrząc na człowieka zmienia ogniskową. Obserwuje go z zewnątrz, z perspektywy lotniska, samolotu. Przygląda się z bliska jego życiu, odczuciom, relacjom, wreszcie zagląda do wewnątrz. Wchodzi pod skórę.  To jakby wejść pod skórę samego siebie, by z tej najgłębszej najintymnijeszej bliskości, bez zbędnego patetyzmu, patrzeć na innych. Z takiej perspektywy unaocznia się groteskowość wszelkich podziałów. Łatwiej o przyjęcie drugiego człowieka takim jaki jest.

W czasach kiedy zdawałoby się wszystko nas już dzieli, poglądy, przekonania, wartości, gdy nawet w ramach jednej wspólnoty religijnej jesteśmy podzieleni, to zawsze pozostanie niezmienne – biologiczność naszych ciał. Dla mnie zwrócenie uwagi na ten fakt jest jak uderzenie w twarz człowieka, który zemdlał, by go ocucić. To jak policzek w twarz ludzkości, wołanie – obudźcie się! Przecież stanowimy wspólnotę, jeśli nic was już nie przekonuje, to zajrzyjcie pod skórę! Mamy takie same wątroby, serca, aorty. Mięśnie, w ten sam sposób łączą się ze ścięgnami, a te z kośćmi. Tak jak one składają się na jedno ludzkie ciało, tak każdy z nas składa się na „ciało” jakim jest ludzkość. Biologiczność jest naoczna, jest namacalnym dowodem naszej przynależności, naszej współzależności, współodczuwania. Skoro żyjemy połączeni, jako jeden organizm to wszyscy odczuwamy skutki tego co dotyka najsłabszych. Ból opuszczonych, cierpiących jest naszym bólem. Książka „Bieguni” to wołanie o bliskość najintymniejszą z możliwych, wołanie o jedność.

Jakiś czas temu biegając między sklepami wielkomiejskiej galerii handlowej natknęłam się na witrynę księgarni. Jej przeszklone od podłogi po sufit ściany pozwalały dokładnie zlustrować wnętrze sklepu. Moją uwagę przykuł jeden z regałów znajdujących się opodal drzwi wejściowych. Wyeksponowano na nim eleganckie, błyszczące nowością książki Olgi Tokarczuk w tym „Biegunów”. Poza nazwiskiem autorki i logotypem wydawnictwa, łączył je jeszcze jeden znaczący szczegół. Wszystkie zostały opieczętowane okrągłą naklejką z dumnie brzmiącym napisem: „THE NOBEL PRIZE”. Stanęłam w drzwiach. Wzruszyłam się, jakby tego Nobla zdobył ktoś mi bliski, przyjaciółka, siostra. Jak niesamowita jest literatura, ma moc tworzenia związków, połączeń pokonujących trójwymiarową przestrzeń naszego świata, by znaleźć inne wymiary – płaszczyzny porozumienia, rezonowania, współodczuwania. Literatura ma siłę wiązania ludzi. Cieszę się, że dałam się związać.

 

Świadectwo (nie)mocy

Jeżeli czynimy wszystko, co w naszej mocy, Bóg uczyni resztę. / św. Arnold Janssen

Co gdy „wszystko co w naszej mocy” to przewrócone wiadro z którego wylała się cała woda?

Niedziela. Trwa msza święta. Siedzę w ławce i czuję się jak błąd w systemie, niepasujący element. Marzę, żeby mieć wbudowany przycisk „delete”, którym mogłabym siebie cofnąć.

Trwa kazanie. Kapłan opowiada historię: znajomy ksiądz wspominał, że w dzieciństwie nie mieli bieżącej wody. Trzeba było codziennie chodzić do studni. Pewnego dnia bawiąc się z kolegami zobaczył mamę niosącą wiadro z wodą. Chciał jej pomóc. Podbiegł do niej tak gwałtownie, że przewrócił wiadro i cała woda się wylała. Chłopiec zawstydził się, łzy spłynęły mu po policzkach. Mama przytuliła go i powiedziała: „Co ja bym bez Ciebie zrobiła mój kochany pomocniku!”

Usłyszeć takie słowa w chwili gdy czujesz, że zawiodłeś i nie wiesz jak przebaczyć samemu sobie… to doświadczyć miłości. Na koniec kazania kapłan skonkludował, że dziś Bóg mówi do każdego z nas: „co ja bym bez Ciebie zrobił, mój kochany pomocniku.” Poczułam jakby mnie ktoś podniósł, wyciągnął z potrzasku i mocno przytulił.

To doświadczenie zaowocowało czymś jeszcze.

Zobaczyłam, że moje działanie, moja „dobroć”, to tyle co to wiadro rozlanej wody i że ten „dar” zostaje przyjęty. Pomyślałam o tych osobach, które osądzam, którym nie umiałam przebaczyć, one także „robią co w ich mocy”. Tak samo jak ja zostają  przytulone, przygarnięte w otwarte ramiona Boga. Tego człowieka, którego ja oceniam – Bóg kocha. Przyjmuje jego wiadra i pełne i puste, z tym samym wzruszeniem i miłością. Doświadczenie miłości w odpowiedzi na moją niemoc, otworzyło mnie na przebaczenie.

____________

Fotografia pochodzi z Pixabay