Przyznanie nagrody Bookera Oldze Tokarczuk za książkę „Bieguni” zachęciło mnie do sięgnięcia po tę właśnie lekturę.
Zaczęłam czytać z dość roszczeniowym nastawieniem: „oto poświęcam Ci mój cenny czas, okaż się wartą tego wyboru”. Pierwsza strona zaowocowała refleksją: sytuację, którą można by zamknąć w jednym zdaniu – siedzę sama w pustym pokoju – autorka opisuje tak bogatym językiem, że nie sposób nie zostać wciągniętym do tego pokoju, nie zasmakować przepełniającej go pustki i nostalgii za tymi, których już w nim nie ma. Po kilku stronach moje krytyczne, roszczeniowe nastawienie ustąpiło miejsca zachwytowi. Czytałam kolejne rozdziały zafascynowana jak wtedy, gdy jako dzieciak siadywałam przy kuchennym stole i słuchałam historii z przypadającego na czas wojny dzieciństwa mojego dziadka. Czułam się jak mała dziewczynka, która chłonie każde słowo i chce by opowiadanie trwało bez końca.
Bywały utwory literackie, które budziły we mnie ciepłe odczucia, ale do tej pory nie zdarzył mi się wobec żadnej książki przesadnie czuły gest. Lektura „Biegunów” Olgi Tokarczuk, sprawiła, że w pewnym momencie entuzjastycznie przytuliłam się do książki. Zastanawiałam się, co skłoniło mnie do takiej wylewności?
Ze studiów na krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych pamiętam dwie kluczowe rady, które nam studentom w trakcie prac plastycznych wykładowcy powtarzali do znużenia. Brzmią one: „od ogółu do szczegółu” i „twórz tak żebyś w każdym momencie pracy mógł zostawić swoje dzieło i uznać, że jest skończone”. Brzmi enigmatycznie? Wyjaśnię na przykładzie. Gdy chcę namalować obraz olejny zawsze zaczynam od kadrowania, wybrania który wycinek przestrzeni chcę przetransponować na płótno. Po skadrowaniu tworze kompozycję, nanoszę na płótno pędzlem linie kompozycji, umiejscawiam przedmioty, ustawiam odległości, następnie robię podmalówkę, rozplanowuję płaszczyzny, dobieram kolory, zaznaczam rozkład światła i cienia, dopiero potem wchodzę głębiej w obraz w rzeczywistość, w siebie, nadaję, uwypuklam, dopracowuję detale uszczegóławiam obraz – „od ogółu do szczegółu.” Na każdym z etapów tworzenia obraz ma być skończony, to znaczy moment w którym kadruję, komponuję, podmalówka, składa się na całość, od każdego z tych etapów zależy, czy to co tworzę stanie się „dziełem”, czy tylko bazgrołem. Pamiętam jeden obraz, kończyłam podmalówkę kiedy profesor podszedł do mnie i powiedział – Już wystarczy, zostaw go tak, jest skończony. Byłam zdziwiona i dumna. Obraz do dziś wisi u mnie w salonie.
Dlaczego o tym piszę w kontekście „Biegunów”? Czy można porównać literaturę i sztuki plastyczne, zdawałoby się tak odrębne dziedziny tworzenia? Myślę, że w przypadku wspomnianej książki zasada przejścia od ogółu do szczegółów, czy ukończenia dzieła na każdym etapie pracy nabiera nowego życia. „Bieguni” mają taką konstrukcję, że ich akcja nie toczy się linearnie. Ta książka dzieje się w wielu miejscach, czasach na raz. Autorka nazywa taką konstrukcję : ”powieścią konstelacyjną”. Dzięki niej książka w każdym momencie jest skończona, czytelnik na każdym etapie może się oderwać syty, nakarmiony tym dziełem.
Jest w niej coś jeszcze bardziej zaskakującego. Ogół i szczegół w powieści „Bieguni” współistnieją w ścisłej nierozerwalnej więzi. Tokarczuk unaocznia prawdę, która chyba dość często nam umyka – my ludzie – żyjący pod różnymi szerokościami graficznymi zamieszkujący glob – jesteśmy jednością. Łączy nas wspólnota przeżyć, odczuć, wspólnota samotności, zagubienia, niespełnienia, i spełnienia, ale także nasza biologiczność. Nasze trwanie jest zmianą i ruchem, a więc wspólne mamy jeszcze to – istnienie w czasie, przemijalność.
Wyczytałam w tej książce spojrzenie na ludzkość jakby okiem matki, która rozumie, widzi to co w nas piękne, widzi to co brzydkie i przyjmuje bezwarunkowo. Odkryłam zapisane między wierszami – źródło zrozumienia i akceptacji wszelakiej ludzkiej ułomności – miłość. Świat jest całością i jednocześnie świat jest poszczególnością. Tokarczuk patrząc na człowieka zmienia ogniskową. Obserwuje go z zewnątrz, z perspektywy lotniska, samolotu. Przygląda się z bliska jego życiu, odczuciom, relacjom, wreszcie zagląda do wewnątrz. Wchodzi pod skórę. To jakby wejść pod skórę samego siebie, by z tej najgłębszej najintymnijeszej bliskości, bez zbędnego patetyzmu, patrzeć na innych. Z takiej perspektywy unaocznia się groteskowość wszelkich podziałów. Łatwiej o przyjęcie drugiego człowieka takim jaki jest.
W czasach kiedy zdawałoby się wszystko nas już dzieli, poglądy, przekonania, wartości, gdy nawet w ramach jednej wspólnoty religijnej jesteśmy podzieleni, to zawsze pozostanie niezmienne – biologiczność naszych ciał. Dla mnie zwrócenie uwagi na ten fakt jest jak uderzenie w twarz człowieka, który zemdlał, by go ocucić. To jak policzek w twarz ludzkości, wołanie – obudźcie się! Przecież stanowimy wspólnotę, jeśli nic was już nie przekonuje, to zajrzyjcie pod skórę! Mamy takie same wątroby, serca, aorty. Mięśnie, w ten sam sposób łączą się ze ścięgnami, a te z kośćmi. Tak jak one składają się na jedno ludzkie ciało, tak każdy z nas składa się na „ciało” jakim jest ludzkość. Biologiczność jest naoczna, jest namacalnym dowodem naszej przynależności, naszej współzależności, współodczuwania. Skoro żyjemy połączeni, jako jeden organizm to wszyscy odczuwamy skutki tego co dotyka najsłabszych. Ból opuszczonych, cierpiących jest naszym bólem. Książka „Bieguni” to wołanie o bliskość najintymniejszą z możliwych, wołanie o jedność.
Jakiś czas temu biegając między sklepami wielkomiejskiej galerii handlowej natknęłam się na witrynę księgarni. Jej przeszklone od podłogi po sufit ściany pozwalały dokładnie zlustrować wnętrze sklepu. Moją uwagę przykuł jeden z regałów znajdujących się opodal drzwi wejściowych. Wyeksponowano na nim eleganckie, błyszczące nowością książki Olgi Tokarczuk w tym „Biegunów”. Poza nazwiskiem autorki i logotypem wydawnictwa, łączył je jeszcze jeden znaczący szczegół. Wszystkie zostały opieczętowane okrągłą naklejką z dumnie brzmiącym napisem: „THE NOBEL PRIZE”. Stanęłam w drzwiach. Wzruszyłam się, jakby tego Nobla zdobył ktoś mi bliski, przyjaciółka, siostra. Jak niesamowita jest literatura, ma moc tworzenia związków, połączeń pokonujących trójwymiarową przestrzeń naszego świata, by znaleźć inne wymiary – płaszczyzny porozumienia, rezonowania, współodczuwania. Literatura ma siłę wiązania ludzi. Cieszę się, że dałam się związać.
Ludzie, niestety, lubią się dzielić na „lepszych” i „gorszych”. Nawet fizyczność może być pretekstem do podziału i – w dalszej perspektywie – niechęci i nienawiści. Kolor skóry, kształt czaszki, wzrost – „idealne” preteksty, by uznać innych za gorszych.
Ostatnio widziałem, że jakieś kobiety wymyśliły sobie kolejny pretekst, by poczuć się lepszymi cudzym kosztem: chodziło o sposób porodu. Te, które urodziły dziecko naturalnie, usiłowały zabraniać kobietom po cesarce nazywania siebie matkami, bowiem cc to nie „prawdziwy” poród, a „wydobyciny”.
Rok bym myślał, a na coś takiego bym nie wpadł…
A wielu „przywódcom” (w jak najszerszym znaczeniu) bardzo pasują takie podziały i napuszczanie jednych na drugich. Od mówienia o „robactwie” do obcinania głów maczetą droga jest zadziwiająco krótka…
Pozwolę sobie zacytować w tym miejscu moją ulubioną autorkę, Małgorzatę Musierowicz, która niedawno udzieliła wywiadu na łamach Gościa Niedzielnego :
„Rodacy warczą na siebie nawzajem bez różnicy stanu i miejsca. Dali sobie wmówić, że muszą nienawidzić – i posłusznie nienawidzą. Kogo? ‚Tego drugiego’. Ciągle jeszcze nie zrozumieli, że nie
ma ‚tego drugiego’, że ‚jesteśmy jedno’.”
To straszne, jak dajemy sobą manipulować….
To smutne, że tak łatwo przychodzi nam znajdowanie byle pretekstu, by pogłębiać podziały między nami. Myślę że literatura ma tu ważną rolę do odegrania, już samo unaocznianie problemu sprawia, że zaczynamy nad nim myśleć, dyskutować, rozmawiać, to już dużo.
Nasza noblistka w „Biegunach” funduje czytelnikowi tak intensywną lekcję anatomii, że udziela nam się po trosze to spojrzenie. Przynajmniej ja tak miałam, gdy odłożyłam na chwilę książkę dotykając ciała drugiej osoby myślałam o jej wnętrzu – wątrobie, jelitach, śledzionie, zastanawiałam się jak wyglądają? Co czują? Można to podpiąć pod jakiś „syndrom”? Syndrom „pobiegunowy” 🙂 Chodzi o patrzenie z wnętrza do wnętrza, z takiej perspektywy kolor skóry nie robi żadnej różnicy.
W czasie studiów, gdy paraliżował mnie strach przed ustnym egzaminem mialam taki swój sposób na stres. Patrzyłam na egzaminatora, jak oddycha, jak mu się unosi koszula na piersiach i myślałam o tym, że to nie jest mój oprawca lecz człowiek, tak samo kruchy i delikatny jak każda istota, podlegający upływowi czasu, mający swoje radości i kłopoty. Uczłowieczalam sobie go w myślach i ten „zabieg” wprowadzał mnie w doskonałe rozluźnienie. Chyba miałam przebłysk geniuszu?
Mam Biegunów w domu, ale nie mam czasu na czytanie, nad czym ubolewam. Może kiedyś przeczytam..
Tokarczuk ma jakiś szósty zmysł i doskonale potrafi przełożyć to na literaturę. Bardzo bliska mi wrażliwość.