Lilie polne

Zapłakane dzieci

Początek lutego, tydzień do ferii na Mazowszu. Warszawska podstawówka. Odbieram dziecko. Wchodząc do klasy widzę, dwie zapłakane dziewczynki.

-Co się stało? – pytam nauczycielkę podpisując listę odbioru dziecka.

– Chłopaki z klasy wyczytali  w telefonach, że koronawirus jest już w Polsce. Nastraszyli dziewczyny. Jedna z z nich ma kilkumiesięcznego braciszka. Płakała, ze strachu o niego. Jest za mały żeby nosić maskę.

Trzeba coś powiedzieć, jakoś uspokoić.

– Spokojnie, wirus jest daleko, nie przyjdzie do Polski. Nie bójcie się –  tłumaczymy dzieciom. Nie wiemy tego na pewno. Zagrożenie wydaje się być daleko.

Biorę dziecko za rękę i wychodzę ze szkoły zdenerwowana. Irytują mnie media. Sieją panikę, nie mówią czy ktoś w ogóle wyzdrowiał, tylko co i rusz aktualizują listę zmarłych. Można odnieść wrażenie, że po świecie rozlewa się śmierć i jest coraz bliżej. Czy nie można by dla przeciwwagi podać informacji co z tym zrobić? Jak przygotować się na zagrożenie?

W ferie robimy rundę odwiedzając wszystkie babcie i prababcie. Spędzamy czas z rodziną.

Koniec lutego. W media donoszą o przypadkach koronawirusa we Włoszech. U nas zagrożone wystąpieniem wirusa są szczególnie województwa, w których skończyły się ferie.

Marzec. Dostaję sms od koleżanki, żeby się zabezpieczyć, wykupić leki na grypę. Mamy zaplanowany wyjazd, nie daję rady tego załatwić. Z resztą jak? Gdzie iść? Nie mamy znajomych lekarzy, którzy by nam to załatwili. Podobno leków brakuje nawet w hurtowniach. Irytuje mnie to, zaczyna się wyścig o to kto sprytniejszy, kto się najlepiej zabezpieczy i ustawi.

Co będziemy robić jutro?

Środa 11 marca. Z dnia na dzień dowiadujemy się o zamknięciu przedszkoli i szkół. Zaplanowane na weekend spotkania ze znajomymi, stają pod znakiem zapytania. Odbieramy dzieci z placówek. Żegnają się ze swoimi przyjaciółmi z klasy, ostatnie wspólne spacery, wypad z sąsiadami na plac zabaw. Staram się by „do widzenia”, które mówię paniom przedszkolankom, brzmiało jak najbardziej zwyczajnie. Tak jakby to był normalny dzień i niedługo wszystko miało wrócić do normy. Kładziemy dzieci spać. To najtrudniejszy moment. Mam w głowie mentlik, zastanawiam się jak zaplanować kolejny dzień, co zrobić? Musze to przerwać, być tu i teraz, muszę dać dzieciom spokojną wersję siebie przed snem, żeby mogły zasnąć.

– Co będziemy robić jutro mamo?

– Może pójdziemy do lasu? – proponuję

-Ale tam są wilki!

– Nie spokojnie, nie ma. Wilków jest już bardzo mało, w naszym lesie ich nie spotkamy.

– To jakie zwierzęta są?

– Sarny, lisy, borsuki, zające – wymieniam – różne. I takie małe też. Motyle, biedronki, żuki.

Czuję, że znowu odpływam, moją głowę zalewa potok myśli. Podobno już nie ma nigdzie antybakteryjnych środków czystości, muszę to rano sprawdzić. Co zrobić jechać do rodziców czy zostać? Mamy jutro wizytę z dziećmi u laryngologa – wypisać się, czy nie?

– Mamo! – dzieci zawsze wyczują gdy się jest nieobecnym. Staram się ze wszystkich sił wrócić do lasu.

– Wiesz mamo, ja nie lubię żuków.

– Nie lubisz? Rozumiem. A ja powiem szczerze, że lubię.

– Dlaczego?

– Bo mają niesamowite pancerzyki. Taka biedronka ma tylko dwa kolory na pancerzyku. Czarny i czerwony – też jest ładna, ale ma tylko dwa. A na przykład żuczek gnojarek, niby ma czarny pancerzyk, ale zobacz go z bliska, ile tam kolorów! Filoety, błękity, granaty, zielenie. Niesamowite…- żuczek gnojarek wprawia nas w dobry nastrój. Gadamy jeszcze chwilę, las działa kojąco, nawet ten w wyobraźni. Idziemy spać.

Lilie polne

W tych dniach najbardziej niepokoję się o dzieci. Tak bardzo ważne jest byśmy my dorośli byli dla nich wsparciem i umieli dać im poczucie bezpieczeństwa. Mogą nie rozumieć tej nagłej zmiany i przymusowej izolacji. To może być dla nich traumatyczne. Musimy im tą nową sytuację z jak największym możliwym spokojem wytłumaczyć. Potrzebują stałego rytmu dnia. Potrzebują czasu na zabawę i beztroskę, nie zarzucania ich nawałem obowiązków, szczególnie szkolnych. Dajmy im czas oswoić się z nową sytuacją. Dajmy im nasze wsparcie i obecność także na poziomie emocji. By to było możliwe musimy zadbać o nasz własny spokój. Jak? Każdy musi znaleźć swój własny sposób na złapanie równowagi.

W tych dniach mocno w moim sercu wybrzmiewają słowa Ewangelii św. Mateusza „A o odzienie czemu się zbytnio troszczycie? Przypatrzcie się liliom na polu, jak rosną: nie pracują ani przędą.  A powiadam wam: nawet Salomon w całym swoim przepychu nie był tak ubrany jak jedna z nich”.(Mt 6, 28-29). To fragment dłuższego wywodu dotyczącego dobroci i troski Boga wobec ludzi. Ten fragment napełnia mnie pokojem. Szczególnie zajmuje mnie słowo „przypatrzcie się”. Nie „popatrzcie”, „rzućcie okiem”, „zobaczcie”, tylko „przypatrzcie się”. Żeby to zrobić trzeba się zatrzymać, może pochylić się nad czymś, przykucnąć, zmienić perspektywę z dalekiej na bliską. Gdy jestem blisko mogę zobaczyć więcej, dostrzec to co wcześniej umykało mojej uwadze. Do czego prowadzi owo „przypatrzenie się”  w tym fragmencie. Do kontemplacji bożej miłości do stworzenia. Miłości i troski wobec lilii polnej i tym większej miłości i troski wobec ciebie i mnie – korony stworzenia. To słowo jest żywe. Akutualne dzisaj dla każdego z nas. Wierzę, że Bóg także i w tych dniach nie odwraca od nas swojego pełnego miłosci i troski oblicza.

Zatrzymani w biegu

Czwartek 12 marca. Rano laryngolog sam odwołał wizyty, więc dylemat iść, czy nie, mamy z głowy. Do lasu też nie ruszamy. Robimy rodzinną naradę, każdy mówi co chciałby dzisiaj robić. Zapisujemy to co jest konieczne i to co można odłożyć, ustalamy wspólny plan działania. Trzeba załatwić pilne sprawy,  zawieść dokumenty . Uzupełnić domową apteczkę. W okolicznych sklepach faktycznie nie ma już chusteczek, ani mydeł, ani płynów antybakteryjnych. Udaje mi się zamówić przez Internet przed wprowadzonym przez premiera zakazem. Mąż w pracy. Czytam najnowsze wiadomości. Przyznaję, że po godzinie spędzonej na facebooku nie jestem oazą spokoju dla moich dzieci. Z pomocą przychodzi telewizor i bajki. Muszę mieć chwilę by przetworzyć informacje, które usłyszałam. Potrzebowałam zorientować się w sytuacji by podjąć decyzję, że zostajemy  w domu i rezygnujemy ze wszystkich zaplanowanych spotkań i nie organizujemy nowych. Wieczorem nasz dom wygląda jak po Armagedonie. A to dopiero pierwszy dzień pandemii. Dziś już tego nie ogarniemy, wrzucamy na luz. Jest zabawa w ganianego i śmiech. Wszyscy go potrzebujemy. Będziemy mięli dużo czasu dla siebie. Będzie można zatrzymać się  w biegu, odpocząć od załatwianiem tysiąca małych i większych spraw na raz. Zawsze mi tego brakowało. Zatrzymania się i bycia tylko tu i teraz.

Zobaczyć las

My, mieszkańcy planety Ziemia tocząc swoje losy, jak leśne żuczki, straciliśmy z oczu perspektywę całości. Skupieni każdy na swojej kulce, zapomnieliśmy, że mamy wspólny dom. Zapomnieliśmy o współodpowiedzialności za siebie nawzajem. Wieki żyliśmy tak jakby nie liczył się cały las, a tylko ta nasza poszczególna ścieżka. Zatraciliśmy zdolność widzenia nas jako wspólnoty, na co zwraca także uwagę w swoich powieściach noblistka Olga Tokarczuk:„Ogół i szczegół w powieści „Bieguni” współistnieją w ścisłej nierozerwalnej więzi. Tokarczuk unaocznia prawdę, która chyba dość często nam umyka – my ludzie – żyjący pod różnymi szerokościami graficznymi zamieszkujący glob – jesteśmy jednością. Łączy nas wspólnota przeżyć, odczuć, wspólnota samotności, zagubienia, niespełnienia, i spełnienia, ale także nasza biologiczność. Nasze trwanie jest zmianą i ruchem, a więc wspólne mamy jeszcze to – istnienie w czasie, przemijalność” https://almadecasa.blog.deon.pl/2019/12/09/wolanie-o-jednosc/.

Pisarka w mowie Noblowskiej zauważyła: „Odkrycie „efektu motyla” kończy według mnie epokę niezachwianej ludzkiej wiary we własną swoją sprawczość, zdolność kontroli, a tym samym poczucie supremacji w świecie. (…)uzmysławia jednak, że rzeczywistość jest bardziej skomplikowana niż kiedykolwiek mogło się człowiekowi wydawać. I że jest on zaledwie małą cząstką tych procesów. Mamy coraz więcej dowodów na istnienie spektakularnych i czasem bardzo zaskakujących zależności w skali całego globu”. Pośród zjawisk dotykających mieszkańców Ziemi, koronawirus jest chyba najbardziej wyraźnym dowodem naszej współzależności.

Powiedzieć kocham, dziękuję, przepraszam

Poza planowaniem zakupów, czy reorganizacji życia rodziny mam jeszcze jedną troskę. By zdążyć powiedzieć kocham, dziękuję, przepraszam. Chciałabym zdążyć. To co wydaje się najważniejsze zawsze przychodzi najtrudniej, tak łatwo odkładać na póżniej z naiwnym przekonaniem, że jeszcze jest czas. Może go już nie być. To jest całkiem realne. Nie wiadomo czy lada chwila granice województw nie zostaną zamknięte. Póki co warto chociażby złapać za telefon  i powiedzieć bliskim i dalekim to co ważne. Dzisiaj doświadczyłam co znaczą słowa: „dzień Pański przyjdzie tak, jak złodziej w nocy. ”. (1 Tes 5, 1b). W takim dniu, kiedy zmuszeni jesteśmy powiedzieć sobie stop, musimy też zmierzyć się sami ze sobą, z tym co w nas jest naprawdę. Z jednej strony może to być trudne, bo nie mamy  od siebie ucieczki, a z drugiej mamy czas by z troską i  uważnością być ze sobą. Może ten czas w odosobnieniu wyjdzie nam na dobre? Tego Wam i sobie życzę 🙂

 

Obraz guetdraws z Pixabay

https://www.facebook.com/mamaalmadecasa

Wołanie o jedność

Przyznanie nagrody Bookera Oldze Tokarczuk za książkę „Bieguni” zachęciło mnie do sięgnięcia po tę właśnie lekturę.

Zaczęłam czytać z dość roszczeniowym nastawieniem: „oto poświęcam Ci mój cenny czas, okaż się wartą tego wyboru”. Pierwsza strona zaowocowała refleksją: sytuację, którą można by zamknąć w jednym zdaniu – siedzę sama w pustym pokoju – autorka opisuje tak bogatym językiem, że nie sposób nie zostać wciągniętym do tego pokoju, nie zasmakować przepełniającej go pustki i nostalgii za tymi, których już w nim nie ma. Po kilku stronach moje krytyczne, roszczeniowe nastawienie ustąpiło miejsca zachwytowi. Czytałam kolejne rozdziały zafascynowana jak wtedy, gdy jako dzieciak siadywałam przy kuchennym stole i słuchałam historii z przypadającego na czas wojny dzieciństwa mojego dziadka. Czułam się jak mała dziewczynka, która chłonie każde słowo i chce by opowiadanie trwało bez końca.

Bywały utwory literackie, które budziły we mnie ciepłe odczucia, ale do tej pory nie zdarzył mi się wobec żadnej książki przesadnie czuły gest. Lektura „Biegunów” Olgi Tokarczuk, sprawiła, że w pewnym momencie entuzjastycznie przytuliłam się do książki. Zastanawiałam się, co skłoniło mnie do takiej wylewności?

Ze studiów na krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych pamiętam dwie kluczowe rady, które nam studentom w trakcie prac plastycznych wykładowcy powtarzali do znużenia. Brzmią one: „od ogółu do szczegółu” i „twórz tak żebyś w każdym momencie pracy mógł zostawić swoje dzieło i uznać, że jest skończone”. Brzmi enigmatycznie? Wyjaśnię na przykładzie. Gdy chcę namalować obraz olejny zawsze zaczynam od kadrowania, wybrania który wycinek przestrzeni chcę przetransponować na płótno. Po skadrowaniu tworze kompozycję, nanoszę na płótno pędzlem linie kompozycji, umiejscawiam przedmioty, ustawiam odległości, następnie robię podmalówkę, rozplanowuję płaszczyzny,  dobieram kolory, zaznaczam rozkład światła i cienia, dopiero potem wchodzę głębiej w obraz w rzeczywistość, w siebie, nadaję, uwypuklam, dopracowuję detale uszczegóławiam obraz – „od ogółu do szczegółu.” Na każdym z etapów tworzenia obraz ma być skończony, to znaczy moment w którym kadruję, komponuję, podmalówka, składa się na całość, od każdego z tych etapów zależy, czy to co tworzę stanie się  „dziełem”, czy tylko bazgrołem. Pamiętam jeden obraz, kończyłam podmalówkę kiedy profesor podszedł do mnie i powiedział – Już wystarczy, zostaw go tak, jest skończony. Byłam zdziwiona i dumna. Obraz do dziś wisi u mnie w salonie.

Dlaczego o tym piszę w kontekście „Biegunów”? Czy można  porównać literaturę i sztuki plastyczne, zdawałoby się tak odrębne dziedziny tworzenia? Myślę, że w przypadku wspomnianej książki zasada przejścia od ogółu do szczegółów, czy ukończenia dzieła na każdym etapie pracy nabiera nowego życia. „Bieguni” mają taką konstrukcję, że ich akcja nie toczy się linearnie. Ta książka dzieje się w wielu miejscach, czasach na raz. Autorka nazywa taką konstrukcję : ”powieścią konstelacyjną”. Dzięki niej książka w każdym momencie jest skończona,  czytelnik na każdym etapie może się oderwać syty, nakarmiony tym dziełem.

Jest w niej coś jeszcze bardziej zaskakującego. Ogół i szczegół w powieści „Bieguni” współistnieją w ścisłej nierozerwalnej więzi. Tokarczuk unaocznia prawdę, która chyba dość często nam umyka – my ludzie – żyjący pod różnymi szerokościami graficznymi zamieszkujący glob – jesteśmy jednością. Łączy nas wspólnota przeżyć, odczuć, wspólnota samotności, zagubienia, niespełnienia, i spełnienia, ale także nasza biologiczność. Nasze trwanie jest zmianą i ruchem, a więc wspólne mamy jeszcze to – istnienie w czasie, przemijalność.

Wyczytałam w tej książce spojrzenie na ludzkość jakby okiem matki, która rozumie, widzi to co w nas piękne, widzi to co brzydkie i przyjmuje bezwarunkowo. Odkryłam zapisane między wierszami – źródło zrozumienia  i akceptacji wszelakiej ludzkiej ułomności – miłość. Świat jest całością i jednocześnie świat jest poszczególnością. Tokarczuk patrząc na człowieka zmienia ogniskową. Obserwuje go z zewnątrz, z perspektywy lotniska, samolotu. Przygląda się z bliska jego życiu, odczuciom, relacjom, wreszcie zagląda do wewnątrz. Wchodzi pod skórę.  To jakby wejść pod skórę samego siebie, by z tej najgłębszej najintymnijeszej bliskości, bez zbędnego patetyzmu, patrzeć na innych. Z takiej perspektywy unaocznia się groteskowość wszelkich podziałów. Łatwiej o przyjęcie drugiego człowieka takim jaki jest.

W czasach kiedy zdawałoby się wszystko nas już dzieli, poglądy, przekonania, wartości, gdy nawet w ramach jednej wspólnoty religijnej jesteśmy podzieleni, to zawsze pozostanie niezmienne – biologiczność naszych ciał. Dla mnie zwrócenie uwagi na ten fakt jest jak uderzenie w twarz człowieka, który zemdlał, by go ocucić. To jak policzek w twarz ludzkości, wołanie – obudźcie się! Przecież stanowimy wspólnotę, jeśli nic was już nie przekonuje, to zajrzyjcie pod skórę! Mamy takie same wątroby, serca, aorty. Mięśnie, w ten sam sposób łączą się ze ścięgnami, a te z kośćmi. Tak jak one składają się na jedno ludzkie ciało, tak każdy z nas składa się na „ciało” jakim jest ludzkość. Biologiczność jest naoczna, jest namacalnym dowodem naszej przynależności, naszej współzależności, współodczuwania. Skoro żyjemy połączeni, jako jeden organizm to wszyscy odczuwamy skutki tego co dotyka najsłabszych. Ból opuszczonych, cierpiących jest naszym bólem. Książka „Bieguni” to wołanie o bliskość najintymniejszą z możliwych, wołanie o jedność.

Jakiś czas temu biegając między sklepami wielkomiejskiej galerii handlowej natknęłam się na witrynę księgarni. Jej przeszklone od podłogi po sufit ściany pozwalały dokładnie zlustrować wnętrze sklepu. Moją uwagę przykuł jeden z regałów znajdujących się opodal drzwi wejściowych. Wyeksponowano na nim eleganckie, błyszczące nowością książki Olgi Tokarczuk w tym „Biegunów”. Poza nazwiskiem autorki i logotypem wydawnictwa, łączył je jeszcze jeden znaczący szczegół. Wszystkie zostały opieczętowane okrągłą naklejką z dumnie brzmiącym napisem: „THE NOBEL PRIZE”. Stanęłam w drzwiach. Wzruszyłam się, jakby tego Nobla zdobył ktoś mi bliski, przyjaciółka, siostra. Jak niesamowita jest literatura, ma moc tworzenia związków, połączeń pokonujących trójwymiarową przestrzeń naszego świata, by znaleźć inne wymiary – płaszczyzny porozumienia, rezonowania, współodczuwania. Literatura ma siłę wiązania ludzi. Cieszę się, że dałam się związać.