Droga w górę

Jedziemy w Bieszczady. Witają nas upały. Przez wiele dni temperatura nie spada poniżej 30 stopni. Nocujemy z mężem i naszą dwuletnią latoroślą u koleżanki. Gospodyni na rodzinną wyprawę poleca jedną z tamtejszych gór. – To łatwa góra. Godzinka i będziecie na szczycie – słyszymy. Ruszamy na luzie. Ja (wstyd przyznać) mam na nogach sandały. Jesteśmy przekonani że czeka nas spokojny spacerek. Mamy kondycję mieszczuchów, których głównym sportem są przechadzki po parku lub wyprawy do sklepu. Wspinamy się już godzinę a szczytu nie widać. Morale w drużynie zaczyna padać. Nasza pociecha już dawno odmówiła samodzielnego marszu, niesiemy ją na zmianę. Utrudzeni drogą co jakiś czas pytamy schodzących turystów – daleko na szczyt? Słyszymy enigmatyczne odpowiedzi: „jeszcze kawałek”, „niedaleko”. Ktoś rzuca: „czeka was długa i trudna droga”. Wspinamy się dalej, brakuje tchu, upał i marudzący co krok dwulatek dają się we znaki. Zastanawiam się jak znajoma daje radę przejść tą trasę w godzinę? Mamy dość. Nasze dziecko wychodzi ze skóry. Płacze. Po chwili odpoczynku zbieramy się i idziemy dalej. Wreszcie docieramy na szczyt. Ten widok! Błękitne niebo jest jakby na wyciągniecie ręki. Jak okiem sięgnąć porośnięte soczystą zielenią połoniny. Są piękne! Czujemy wielką satysfakcję. Jesteśmy szczęśliwi. Odpoczywamy w schronisku popijając herbatę. Nie czujemy już trudów drogi, w naszych żyłach płynie radość!

Małżeńskie wspinaczki

Gdy dołączyłam do akcji #celebrujemymiłość wróciło do mnie to wspomnienie z wakacji. Wyprawa w góry ma dużo wspólnego z małżeństwem. Najpierw myślimy, że to będzie lekki spacerek. Idziemy w sandałach. Myślimy, że nasza miłość, umiejętności powinny wystarczyć. Będzie lekko, miło i przyjemnie. Czasem wystarczy godzina marszu by zobaczyć, że z naszymi siłami krucho, a to co miało być lekkie wymaga od nas więcej niż umiemy. „Czeka was długa i trudna droga” – wcale nie chcesz usłyszeć takich słów, gdy padasz z nóg. Wolałbyś usłyszeć – „jeszcze tylko krok i z górki”. Nasze oczekiwania i projekcje zderzają się z rzeczywistością. Co wtedy? Tu przypomina mi się zdanie, które kiedyś usłyszałam – „miłość to decyzja”. Kochać to zdecydować by iść dalej. Wspinać się pod górę i przyjąć rzeczywistość taką jaka jest. To znaczy – że nie jesteśmy dobrze przygotowani, a góra jest trudniejsza niż przypuszczaliśmy. Bóg nieustannie daje nam odczuć, że na naszej małżeńskiej drodze nie jesteśmy sami. On jest. Dba o nas, o to byśmy wzrastali i nie zgubili się na szlaku. Nie raz doświadczyliśmy, że bierze nas na ręce i przenosi ponad tym, co nas przerasta. Dzięki Jego łasce mamy szansę dotrzeć na szczyt, zobaczyć co tam jest? Jakie piękno, radość na nas czeka?

Stuknęła nam dziesiątka!

W tym roku będziemy obchodzić dziesiątą rocznicę ślubu. Co za nami? Wiele skał, na które wdrapaliśmy się ostatkiem sił, obtarte kolana, odciski, doświadczenie, że tam gdzie kończą się nasze siły z pomocą przychodzi Boża łaska. Wielka satysfakcja, że dotarliśmy tu gdzie jesteśmy. Jeszcze bardziej sobie bliscy, wciąż stęsknieni swojej obecności. Jaki piękny widok! Wspaniałe dzieci, które po kolei dołączały do ekspedycji. Świętowanie to chwila wytchnienia przed dalszym etapem drogi. Ważne by celebrować miłość, by o nią dbać.

Celebrować miłość w wielkim mieście

Czasem mam wrażenie, że żyjemy w bębnie pralki. Ledwie przewalą się jedne sprawy, dochodzą kolejne. Bieganina, brak wytchnienia. Gd myślisz, że pora na przerwę program przechodzi w fazę: wirowanie. Jak w bębnie pralki celebrować miłość? Myślę, że kiedyś będziemy się z tego śmiać, tęsknić i zastanawiać się czemu dzieci nie dzwonią albo nie maja czasu odwiedzić starych rodziców. Na razie o każdy skrawek czasu we dwoje musimy zawalczyć. Im mniej czasu, tym bardziej go potrzebujemy. Nieodzowne są opiekunki, sąsiedzi, czasem gdy już nie ma innej opcji randki balkonowe kiedy dzieci zasną, (nasz przepis: kocyk + świeczki + współmałżonek) – wtedy masz przynajmniej wrażenie, że wyszedłeś z domu.

Adoracja

Jeden z dziennikarzy żalił się Matce Teresie, że jest bardzo zabiegany. Gdy poleciła mu by poświęcił na adorację Najświętszego Sakramentu godzinę dziennie, obruszył się i powiedział, że nie ma na to czasu. W odpowiedzi Matka Teresa zaleciła swojemu rozmówcy dwie godziny adoracji dziennie. Zwróciła mu uwagę, że im mniej ma czasu na relację z Bogiem, tym bardziej powinien o nią zabiegać. Podobnie jest z relacją małżeńską. Jeśli nie udaje się zorganizować jednej randki z mężem czy żoną w tygodniu, to trzeba znaleźć czas na dwie.  Małżeństwo potrzebuje adoracji, także tej wzajemnej. Im mniej na nią czasu im więcej spraw, wyzwań tym bardziej czas spędzony tylko we dwoje jest potrzebny.

Z radością zaczynamy świętowanie!  Dla Ciebie mój ukochany wiersz i piosenka do której tańczyliśmy nasz pierwszy taniec:

 

Pękł

 

Pękł bęben pralki
do którego napakowałam
zbyt wiele wszystkiego
co było

Jak to?

dziwili się ludzie
Jak może pęknąć taki mocny bęben?

odwróciłam głowę
poszłam w miasto
z mokrymi włosami

a ty dogoniłeś mnie
usiedliśmy razem przy pomniku
jakiejś starej kobiety
jak dwa zmoknięte
gołębie
patrzyliśmy w ciszy na ciągnącego ulicą
węża smoły

trzeba wracać
powiedziałeś
gładząc skrzydła
unieśliśmy się za ręce

wróciliśmy tam
skąd żeśmy przyszli
i w skupieniu
cegła po cegle
budowaliśmy
na nowo

czas, który przestał nas dzielić
stał się miękki i ciepły
wyciągałeś mi z włosów odłamki szkła
a ja czyściłam z sadzy
twoje okna

 

Nasza piosenka 🙂 : https://www.youtube.com/watch?v=YxC-ptcZH34

_____________________________

Tekst powstał w ramach „Międzynarodowego Tygodnia Małżeństwa w Internecie”

Mity rodzinne

 

W zeszłą sobotę byliśmy z rodziną na ślubie. Podczas mszy świętej na zakończenie kazania ksiądz życzył pannie młodej spełnienia w małżeństwie i w macierzyństwie. „Bo jaka może być lepsza kariera dla kobiety niż rola żony i matki” –powiedział kończąc kazanie. Niby prawda, ale jednak bardzo mnie to zirytowało.

Po roku od urodzeniu pierwszego dziecka wróciłam do pracy. Pewnego dnia, gdy szłam rano do biura natknęłam się na księdza, który znał mnie ze wspólnoty. Co tutaj robisz? – zagadnął. Idę do pracy – odpowiedziałam. Dlaczego? –  zapytał. Zaczęłam się tłumaczyć… a teraz sobie myślę czy kobieta – matka musi się usprawiedliwiać z tego że idzie do pracy? Czy jej nie wypada? Mam wrażenie, że w artykule „Maska z tlenem”1 poruszyłam tematu tabu. Napomknęłam o tym, że bycie w domu z dziećmi może być frustrujące. Według wspomnianej wcześniej opinii bycie żoną, rodzenie i wychowanie dzieci to szczyt kobiecych aspiracji. Przy takim założeniu mówienie o związanych z tym trudnościach, kryzysach wydaje się być nie na miejscu. Uważam, że dzieci są największym skarbem świata i jestem fanką małżeństwa. Przy czym z moich obserwacji wnioskuję, że stereotypy, mity związane z rolą żony, męża, macierzyństwa, ojcostwa są bardzo szkodliwe i mogą destrukcyjnie wpływać na relacje między ludźmi. Profilaktyką tej niszczącej siły, jest otwarta rozmowa o problemach.

Na tropie mitu.

Parafrazując socjologiczną definicję autorstwa Émile’a Durkheim’a2 mit jest wyobrażeniem, esencją opinii danej społeczności na temat rzeczywistości. Utrwalonym przez społeczność osądem, przekonaniem. Zawęża obraz rzeczywistości i przez to go wykrzywia.

Przeglądając Internet trafiłam na artykuł ks. Prof. Dr hab. Andrzeja Zwolińskiego dotyczący kryzysu ojcostwa. Pisze on: „… przesyt nadopiekuńczości matek, zbytnia kontrola dziecka przez nie, ograniczenie wolności, nacisk emocjonalny, często też obarczanie dzieci swymi osobistymi problemami, w istotnym stopniu deformuje dążenie dzieci do dojrzałości. Dzieci wybaczają jednak matkom te matczyne słabości, pamiętając o ich ofiarności i poświęceniu.” 3

Trafiłam na trop mitu! Dlaczego jest on szkodliwy? Już wyjaśniam. Według księdza Andrzeja, „ofiara i poświęcenie”  usprawiedliwiają stosowanie przez matki manipulacji emocjonalnej, presji psychicznej itp. Zdecydowanie się  z tym nie zgadzam! Moim zdaniem taka relacja jest niezdrowa, toksyczna. Dzieci nie mogą ponosić odpowiedzialności za frustracje swojej rodzicielki, czy jej osobiste problemy. To ona jest odpowiedzialna za to by zrobić ze sobą „porządek”, szukać sposobów by sobie pomóc. Poza tym, czy taka postawa nie psuje relacji między małżonkami, między ojcem a dziećmi? Wspomniany artykuł dotyczy kryzysu ojcostwa, jako jego przyczyny autor wskazuje między innymi męską słabość i niedojrzałość. Moim zdaniem duży wpływ na powstawanie tego kryzysu mogą mieć także matki. Jeśli nie dają mężczyźnie przestrzeni by mógł relację z dziećmi rozwinąć. Gdy nie wspierają, nie motywują, nie pozwalają na to by jego relacja z podopiecznymi stała się budująca i ważna, mężczyzna może się zniechęcić i wycofać. Niedawno podobny temat pojawił się na portalu Deon.pl w artykule pod tytułem: „Zostawiłaś je SAME?!” – zapytała, kiedy dzieci zostały w domu z tatą”.4 Polecam Wam jego lekturę. Kiedy mąż nie realizuje się jako ojciec i cały ciężar wychowania spada na matkę istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że atmosfera w rodzinie będzie napięta. Wspomniany Ksiądz Andrzej Zwoliński  sugeruje, że tego typu relacje są normą. Jeśli to prawda, przyznam, że jest to bardzo niepokojące.

 

Halo tu mama!

Do dorosłego, pracującego mężczyzny przynajmniej raz dziennie dzwoni mama. Prosi o zdanie relacji z minionego dnia. Zleca wykonanie jakiejś przysługi. Gdy syn nie chce spełnić którejś z próśb, słyszy, że jest niewdzięcznikiem, że mu już w ogóle na niej nie zależy, że zawiodła się na nim. Kierowany poczuciem winy w końcu spełnia prośbę. Ten człowiek ma żonę i kilkuletnie dziecko. Żona chciałaby czuć, że wraz z ich pociechą są najważniejszymi osobami w jego życiu, jednak on zdezorientowany, nie wie jak się zachować, zazwyczaj wybiera mamę. Z tego powodu między małżonkami często dochodzi do awantur. Sytuacja jest na tyle napięta, że myśleli o rozwodzie. Postanowili dać małżeństwu ostatnią szansę i poszli na terapię. Co tydzień mają spotkania z psychologiem. Gdy zaczyna się między nimi układać wystarczy jedna wizyta mamy, by z powrotem wywołać napięcia i spory. Nie jest to niestety fikcja literacka, ale życie. Miłość za którą nieustannie trzeba płacić rachunek może niszczyć relacje wielu osób w tym przypadku jest źródłem cierpienia dla syna jego żony i ich kilkuletniego dziecka.
Takich historii jest niestety wiele. Żyjemy w czasach gdy liczba rozwodów to 44 % małżeństw (w miastach, na wsi ten współczynnik wynosi 22,7%)5. Dziś odwiedziła mnie koleżanka. Powiedziała – Słuchaj! Byłam w zeszłym tygodniu na komunii mojego chrześniaka. 90% dzieci przystępujących do Pierwszej Komunii Świętej wraz z nim, była z rozbitych małżeństw! Przeraziłyśmy się skalą tego zjawiska. Do rozpadu więzi między małżonkami niejednokrotnie przyczyniają się toksyczni rodzice i teściowie. W tej kwestii także szkodliwy może być wpływ mitu „ofiarnej matki Polki”, która musi poświęcić się i tym poświęceniem się uświęcić. Papież Franciszek w Adhortacj „Gaudete et Exsultate” pisze, że możemy uświęcać się w naszej codzienności: „Jesteś żonaty albo jesteś mężatką? Bądź świętym, kochając i troszcząc się o męża lub żonę, jak Chrystus o Kościół.”6 Nas małżonków uświęca wzajemna troska i miłość. Wątpliwe jest dla mnie czy Papież ma na myśli przejęcie całej odpowiedzialności za wychowanie dzieci przez matkę i zepchnięcie ojca na margines życia rodzinnego? Czy to przynosi dobre owoce? Z tego co widzę i słyszę w takich rodzinach raczej piętrzą się między ludźmi napięcia, problemy emocjonalne, które często przenoszone są na kolejne pokolenia.

 

Być „darem”.

Z moich obserwacji, doświadczeń i zasłyszanych historii ukułam takie dwa określenia na relacje rodzinne: „rodzicielstwo – dar”  i „rodzicielstwo – ofiara i poświęcenie”. Pierwszy typ relacji ma miejsce wtedy, gdy wychodzimy z założenia, że dzieci są dobre i ich dążenie do samodzielności też jest dobre. Uważamy, że dzieci są nam równe. To znaczy w takim samym stopniu jak my zasługują na szacunek i na to by ich wysłuchać. Mają te same prawa. Wkład w ich rozwój, opieka nad nimi jest im ofiarowywana bezinteresownie. Czujemy się odpowiedzialni za to co mówimy i jak się wobec nich zachowujemy. Gdy zdarza się, że ogrom obowiązków i wyzwań staje się frustrujący staramy się szukać rozwiązań by sobie pomóc.

„Rodzicielstwo – ofiara i poświęcenie” to przeżywanie relacji w sposób roszczeniowy: dajemy więc należy nam się coś w zamian. Oczekujemy wdzięczności, zaspokojenia własnych ambicji, możliwości sterowania życiem dziecka, czy kontrolowania go. Przyznajemy sobie prawo do odreagowywania na naszych podopiecznych swoich frustracji. Uważamy siebie za wszystkowiedzącą wyrocznię, która nie może  „zniżać się” do poziomu dziecka i wchodzić z nim w dialog. Poświęcenie sprawia, że dzieci stają się naszymi wieczystymi dłużnikami. Nie ufamy im, w końcu to my „wiemy lepiej”. Nie wierzymy, że bez naszej kontroli są w stanie przetrwać w świecie. Chęć usamodzielnienia się potomka traktujemy jako zdradę, niewdzięczność. Taka relacja w moim odczuciu hamuje rozwój dziecka i jest niszcząca.

 

Co za tym stoi?

Myślę że jedną z przyczyn niszczących relacji jest brak uporządkowanej miłości samego siebie. Jeśli nie potrafię, przyjąć, polubić tego kim jestem, źle się ze sobą czuję – nie potrafię poczuć się dobrze z innymi. Mam wrażenie, że czasem zapominamy o drugim członie przykazania miłości bliźniego, które brzmi: „kochaj bliźniego swego jak siebie samego”. Niejednokrotnie właśnie praca zawodowa czy realizowanie swoich talentów, pasji jest dla kobiety sposobem dbania o siebie. Brak zadowolenia z tego kim się jest, co się robi, brak satysfakcji z życia odbija się negatywnie na naszych potomkach. Tak jak we wspomnianym przykładzie gdzie matka rywalizuje o uwagę syna z synową i wnuczkiem.

Dziękuję Ci mamo i tato!

Moja mama i tata wychowywali nas w trudnych warunkach. Zmagali się z wieloma przeciwnościami, mimo to, nigdy nie usłyszałam od nich słów: „tyle dla ciebie poświęciliśmy”. Dali mi to wszystko „za darmo” i to jest w tym co przeszli najpiękniejsze. I za ten dar bardzo im dziękuję!

Za darmo.

Gdy zauważam, że moje macierzyństwo zaczyna dryfować w kierunku „poświęcania się” i na usta ciśnie się patetyczny ton: „ja dla was tyle zrobiłam, a wy co?”, rozpoznaję, że już pora na chwilę oddechu. Zdrowa miłość to obdarowywanie sobą. Dawanie w taki sposób by nie wystawiać drugiej osobie „rachunku”. By jej nie traktować jak dłużnika. Jeśli rodzina kojarzy się tylko z „krzyżem pańskim” i „skaraniem boskim”, jeśli rodzice uważają, że mają prawo sterować swoim dorosłym dzieckiem, albo czują, że ich „ofiara i poświęcenie” usprawiedliwia odreagowywanie na nim własnych frustracji, to znak, że trzeba nad sobą popracować. Wziąć za siebie odpowiedzialność. Trzeba nauczyć się kochać siebie, bo wtedy jesteśmy zdolni kochać innych. „Radosnego dawcę miłuje Bóg”7  -myślę ze człowiek też miłuje radosnego dawce, bo taki dar, taka miłość daje wolność. Darmo dostaliśmy – darmo dawajmy!8 To ma sens!

 

 

Przypisy:

1https://almadecasa.blog.deon.pl/2018/04/13/tlen/

2 Definicja socjologiczna autorstwa Émile’a Durkheim’a : „… mit jest zespołem wyobrażeniowym, który odzwierciedla w sposób symboliczny pewną wspólną dla danej społeczności koncepcję rzeczywistości, będącym zarazem przedmiotem fascynacji dla członków tej społeczności i przejawem dominującej ideologii zniekształcającej odbiór rzeczywistości…”. Źródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/Mit

3 https://opoka.org.pl/biblioteka/I/IP/mrodzina201601-ojcostwo.html

4 https://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ojcostwo/art,172,zostawilas-je-same-zapytala-kiedy-dzieci-zostaly-w-domu-z-tata.html

5 https://www.rp.pl/Spoleczenstwo/302029849-Jak-czesto-rozwodza-sie-Polacy.html

6 https://w2.vatican.va/content/francesco/pl/apost_exhortations/documents/papa-francesco_esortazione-ap_20180319_gaudete-et-exsultate.html, punkt 14.

7 https://biblia.deon.pl/rozdzial.php?id=1007

8 Biblia Tysiąclecia. Ewangelia św. Mateusza 10, 8 „Darmo otrzymaliście – darmo dawajcie.”