Pamiętnik z kwarantanny. Tydzień pierwszy.

Zastanawiałam się dzisiaj dlaczego w ogóle piszę, czy to ma sens? Pomyślałam, że taki dziennik z kwarantanny* może być dobry dla nas by uporządkować to co przeżywamy, odreagować, wymienić się z innymi, czuć, że jesteśmy we wspólnocie. Może też być pamiątką tych wydarzeń dla  naszych dzieci, by kiedyś lepiej zrozumiały co się w tych dniach działo.

Tu i teraz

Wchodzę do salonu i słyszę: „Jest! Samo „ż””, „o rety ó kreskowane, tylko nie to!” – co za emocje związane z ortografią! Wszystko dzięki ortograficznej planszówce :).  Ten czas zamknięcia to zdecydowanie czas pogłębiania relacji. Już nic nas nie rozprasza. Jesteśmy uważniejsi, na siebie nawzajem, już mniej spraw odciąga nas od tego by być „tu i teraz”. Z dnia na dzień lepiej się poznajemy i stajemy coraz lepiej zgrani, jak drużyna. Teraz rozumiemy w jak wielkim kołowrotku żyliśmy, jak to codzienne zabieganie wysysało z nas energię, podsycało domowe konflikty. Teraz już nic nie „musimy”, tylko być razem.

Niczego nie brakuje

Staramy się nie  poddawać zakupowej panice. Mamy trzy słoiki dżemu, kaczkę, dwie zgrzewki wody, dwie paczki papieru toaletowego, dwa kilo mąki i kilka paczek kaszy, owoce. Dajemy radę przetrwać weekend, idziemy do sklepu w poniedziałek rano a tam pełne półki. Niczego nam nie brakuje! Nawet mięsa, choć zdjęcia pustych półek i wózków załadowanych kilogramami mięsa straszyły nas ostatnio w Internetach. Sprawdzają się słowa Pisma: „Nie troszczcie się więc zbytnio i nie mówcie: co będziemy jeść? co będziemy pić? czym będziemy się przyodziewać? Przecież Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie. Starajcie się naprzód o królestwo /Boga/ i o Jego Sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane”. (Mt 6,31-33) Mimo, że staramy się zaufać, to jednak udziela nam się lęk.

Awantura o mleko

Przyrządzamy budyń, naleśniki, mleko do kawy i nagle… nie ma mleka! Strach! Zaczyna się lawina oskarżeń: „to przez ciebie”, „to przez was”, „dlaczego tyle pijecie”? Po chwili uświadamiamy sobie, że te emocje są jakieś zupełnie nieadekwatne do sytuacji. Jednak nas złapał – lęk, że nam zabraknie. To jakaś psychoza. – Rety, może jednak jesteśmy łosiami i trzeba było wykupić pół sklepu?- przemyka mi przez myśl. Łapiemy głęboki oddech mąż idzie do spożywczaka i po chwili dwa litry mleka lądują szczęśliwie w naszej lodówce. Robimy i budyń i bitą śmietankę i zostaje jeszcze do kawki. Uffff! Take it easy Świderki famillly. Relax, and come down. A z drugiej strony myśl – rety jak bardzo jesteśmy przywiązani do naszego „chcenia”. Chcemy mleko – bach jest mleko. Budyniek? Jest! Śmietanka? Jest! Chwila kiedy trzeba sobie odmówić budzi lęk. To ma wymiar nie tylko psychiczny ale i duchowy. Przywiązanie do rzeczy, przedmiotów, dóbr. Potrzeba kontroli. Konsumpcjonizm jest  zniewoleniem psychicznym ale i duchowym. Stąd ogromny sens Wielkiego Postu. Uczenia się, że mogę nie mieć, mieć mniej. Chcąc nie chcąc mamy koronawirusowe rekolekcje wielkopostne. Chyba najbardziej konkretne w moim życiu.

Twoi dziadkowie zostali wezwani na wojnę, ty zostałeś wezwany do siedzenia na kanapie

Koronawirus jest najbardziej niebezpieczny dla osób starszych. W tych dniach szczególnie o nich pamiętamy. Dzwonimy, pytamy o zdrowie. Dociera do nas jak są dla nas ważni. Jak bardzo ich potrzebujemy i …jak rzadko pamiętamy. Gdy słyszę w słuchawce: „Jak miło, że dzwonisz” – mam wyrzuty sumienia, że tak rzadko dzwoniłam, odwiedzałam. Myślę, że dla nich ten czas może być w pewnym sensie wyjątkowy. Wreszcie rodziny o nich pamiętają, nareszcie dzwonią częściej niż raz na miesiąc. Może nie odwiedzą, ale pytają o zdrowie o samopoczucie. To ważne byśmy dali im odczuć jak są ważni. Po Internecie krążą memy związane z koronawirusem. Najbardziej podoba mi się ten: „Twoi dziadkowie zostali wezwani na wojnę, ty zostałeś wezwany do siedzenia na kanapie. Dasz radę!” Taka prawda, to pokolenie, które przetrwało wojnę. Oni są naszym skarbem, żywą pamięcią, świadkami historii. Są częścią naszej historii życia, są naszymi babciami, dziadkami, wujkami, ciociami. Są nam bliscy. Drżymy o nich i modlimy się by przeżyli.

Podczas jednej z rozmów ciocia mówi mi, że w ostatnią niedzielę przyjęła komunię świętą. Nie mogę tego spokojnie słuchać, zazdroszczę jej! Tęsknię do komunii. Przypomina mi się niedzielna msza święta spędzona przed telewizorem. Chłonęłam każde słowo. Jak wiele razy w kościele zdarzało mi się rozproszyć, nie słuchać czytań, być gdzieś indziej? Budzić się z zadumy w chwili gdy ksiądz pytał moje dzieci: „To o czym była dzisiaj Ewangelia?” a potem ze zdziwieniem zobaczyć że – one słuchały! Teraz gdy już nie mogę być w kościele słucham z zapartym tchem, nie ronię żadnego słowa.

Przyszłość świata

Dużo rozmawiamy o tym co się wokół nas dzieje. Nasze dzieci mają własne zdanie na ten temat:

– Ja się wcale nie boję koronawirusa. Nawet jak umrzemy, to co? – zawadiacko rzuca młodsza kobietka.

– No co ty? – dziwi się starsza.

– No tak, pójdziemy do nieba, a tam już nikt nas nie zarazi – zdaje się być pewna swego zdania. Dla niej sytuacja jest prosta.

– Ale jak my umrzemy to będzie mało ludzi – odpowiada starsza  – Bo jak byśmy urosły, mogłybyśmy się w kimś zakochać i urodzić dzieci. A jak nas nie będzie to nie będzie też tych dzieci i będzie mało ludzi na Ziemi – mówi z troską. Małe kobietki, świadome siebie. To one są przyszłością świata. Głęboko przeżywają to co się dzieje. Staramy się im tłumaczyć jak najspokojniej się da, że robimy to co trzeba by się nie zarazić i że to nam daje spokój. Robimy co w naszej mocy, resztę zostawiamy Bogu. Chyba w końcu dają się przekonać, bo zaczyna się beztroska zabawa .

„Ciche miejsce”

Po kilku dniach w domu postanawiamy przewietrzyć dzieciarnię. Nasza wyprawa na dwór przypomina mi scenę z horroru „Ciche miejsce”. Swoją drogą inspirujący film na obecny czas. Pokazuje rodzinę, która dostosowała się do panujących ograniczeń i udaje jej się przetrwać mimo wielkiego zagrożenia – współdzielenia planety z przerażającymi istotami, które są wyczulone na każdy nawet najmniejszy szelest. Dodam tylko, że żywią się ludźmi więc by przetrwać nie można dać się usłyszeć. Największe wrażenie robi na mnie scena porodu. To dopiero wyczyn, rodzić i nie móc wydać żadnego dźwięku. My także staramy się dostosować, z tą różnicą, że nie chodzi o zachowanie ciszy, a o dbanie by obronić się przed wirusem. Myjemy dokładnie ręce, instruujemy dzieci jak otwierać drzwi nie dotykając klamek ( to nawet fajna zabawa), zwracamy uwagę by nie dotykały rączkami twarzy ( wytłumacz to dziecku!) zachowujemy na spacerze odległość od innych ( to najsmutniejsza zasada, mam nadzieję że po skończonej epidemii nie zostanie nam taki nawyk, że będziemy patrzyli na drugiego człowieka jak na potencjalne zagrożenie). Tak jak w filmie największe niebezpieczeństwo ściąga na siebie najmłodszy członek rodziny. Po powrocie do domu przed umyciem rąk zaczyna płakać i wyciera rączkami oczy, buzię, nos. Na szczęście nie dzieje się nic złego, ale to uświadamia nam jak trudno przy dzieciach stosować te wszystkie zakazy. I tak jak w filmie myślę, że matki spodziewające się dzieci są w bardzo trudnej sytuacji. Jak wielki niepokój musi im towarzyszyć? Trzeba je otoczyć szczególnym wsparciem.

To tyle refleksji na dziś w moim internetowym pamiętniku z kwarantanny 🙂

Jak Wam mija ten czas? Podzielicie się?

________________________________________

*Mam na myśli kwarantannę narodową, nie mamy koronawirusa, ale jak większość, siedzimy w domu.

_________________________________________

Obraz MiroslavaChrienova z Pixabay