Spotkania Taizé rozpalają moją nadzieję. cz.3. Zagrzeb, Wrocław.

Zagrzeb 2007

Szok w trampkach.

Jestem po studiach, pracuję. Wybieram się na spotkanie młodzieży do Zagrzebia. Przed wyjazdem pytam znajomego o pogodę w Chorwacji. Tam jest dużo cieplej niż u nas, wiesz to jest południe Europy – słyszę. Na wszelki wypadek biorę zimową kurtkę, ale na nogi zakładam moje ulubione trampki, które sprawdziły się na niejednej wyprawie. Kozaki zajmują zbyt dużo miejsca w plecaku. Zostaną w domu. Sprawdzam pogodę przed wyjazdem – w stolicy Chorwacji kilka stopni na plusie. Dojeżdżamy na miejsce autokarem koło szóstej rano. Zanim wysiądziemy organizatorzy wyjazdu informują przez mikrofon – Dojechaliśmy do Zagrzebia, na zewnątrz minus dwadzieścia stopni. – Szok w trampkach! Jak mam przetrwać taką temperaturę? Zamarznę! Ratuje mnie gruba kurtka i to, że w Zagrzebiu temperatura szybko rośnie. Za dwa dni jest już plus dziesięć.

Rodzinne ciepło

Dostaję wraz z koleżanką zakwaterowanie w parafii położonej w małej wiosce opodal Zagrzebia. Nocujemy w domu jednorodzinnym. Tego wieczoru gdy przyjeżdżamy schodzi się cała rodzina. Dzieci, rodzice, babcia (cały wieczór darzy nas uśmiechem, nie przeszkadza jej to, że nie rozumie o czym rozmawiamy). Przychodzi też zaprzyjaźniony kapłan z pobliskiego kościoła. Czujemy się ważne, jesteśmy „ich pielgrzymami”. Dostajemy pyszną, wystawną kolację, tak jest co wieczór. Jednego wieczoru robimy koncert kolęd. Oni śpiewają jedną po chorwacku, potem my po polsku i tak na zmianę, na koniec śpiewamy wspólnie „Silent night” po angielsku. Co mnie ujęło w tej rodzinie? Ich otwartość, ciepło z jakim nas przyjęli i wiara. Nie wstydzą się jej, jest dla nich czymś naturalnym. Zamarzyło mi się wtedy, że gdy będę miała własną rodzinę, też będziemy modlić się przed posiłkiem.

Kanon z Zagrzebia

Za chwilę rozpocznie się wieczorne spotkanie. Szukamy miejsca w hali, w której zgromadził się tłum. Siadamy obok niemieckojęzycznej grupy. Przed nami siedzą Hiszpanie, niedaleko usiedli znajomi z Holandii, których poznaliśmy na spotkaniu w parafii. Zaczynają się modlitwy prowadzone po chorwacku tłumaczone na angielski i francuski. Po kilku chwilach chór intonuje kanon, a za nim dołącza się tysiące głosów śpiewając „Wysławiajcie Pana, wysławiajcie Pana, śpiewaj Panu cała Ziemio, Alleluja, Alleluja” – po polsku! Wzruszenie ściska mi gardło. Wszyscy zgromadzeni: Niemcy, Hiszpanie, Holendrzy, Chorwaci i inni, których narodowości nie zdołałam rozpoznać – łamią sobie języki by wyśpiewać te nasze specyficzne zmiękczenia i trudne zestawienia spółgłosek. W Taizé jest na przykład kanon pt. „ O, Bénissez le Seigneur!” – po francusku, „Cantarei ao Senhor, enquanto viver” – po portugalsku, „El alma que anda en Amor” – po hiszpańsku, „Gott  laß meine Gedanken”- po niemiecku. Każdy może  doświadczyć tego wzruszającego momentu, gdy wspólnota osób zgromadzonych z różnych państw Europy wyśpiewuje kanon w jego ojczystym języku.

Zaczerpnąć nadziei

Mimo obaw z jakimi wchodziłam w dorosłe życie, znalazłam swoje miejsce na Ziemi. Spotkania Taizé dodawały mi otuchy, nauczyły otwartości, pokazały jaką radość daje wspólnota i jedność w różnorodności kultur i języków. Widzę jak bardzo od tego pierwszego spotkania w Warszawie w 1999 roku zmienił się mój kraj, zmieniła się Europa. Żyjemy w czasach trudnych przemian. Myślę o współczesnych młodych ludziach. Z czym muszą się zmagać? Co odbiera im nadzieję? Mam wrażenie, że na ich barkach jest o wiele więcej niepokoju o przyszłość, niż przeżywało moje pokolenie. To bardzo ważne, nie tylko dla Europy ale i dla całego świata, by młodzi ludzie mięli skąd zaczerpnąć nadziei.

Wrocław 2019.

Spotkanie Taizé, które miało miejsce w tym roku we Wrocławiu także było dla mnie ważne. Nie mogłam pojechać, ale uczestniczyłam w nim dzięki relacjom internetowym.

Najbardziej zapadły mi w pamięć słowa brata Aloiza: ”jedność w różnorodności jest świadectwem, które wykracza poza granice Kościoła. – Wobec wyzwań współczesnego świata, w czasach zamętu przenikającego europejski kontynent, możemy starać się coraz dalej nieść nowinę o komunii.” Jedność może stać się doświadczeniem powszechnym. To bardzo ważne by Kościół był znakiem komunii.

Po spotkaniu we Wrocławiu bracia z Taizé gościli w Krakowie. Podczas wieczornej modlitwy w Bazylice Mariackiej przeor ekumenicznej wspólnoty powiedział: „Nie bójmy się wielkich wstrząsów naszych czasów, wstrząsów w naszych społeczeństwach i w Kościele. Także poprzez nie Chrystus puka do naszych drzwi. Przynagla nas do szukania nowych dróg wcielania w życie Ewangelii w świecie, który zmienia się tak szybko”. Te słowa przypominają mi, żeby nie skupiać uwagi na zjawiskach, które wprowadzają niepokój i lęk, ale szczególnie w tym czasie kierować uwagę na Jezusa i szukanie Jego woli.

Taizé to realne, namacalne doświadczenie wspólnoty. Radość z przebywania razem, dzielenia się wiarą, przedsmak nieba. Europejskie Spotkanie Młodych, w obliczu rosnących podziałów i zaogniających się konfliktów jest znakiem tego, że nadal możliwa jest jedność w wielości. Ukazuje ono prawdę, że gdy gromadzimy się razem wołając o pokój dla świata pośród nas obecny jest Bóg.

Spotkania Taizé rozpalają moją nadzieję. cz.2. Paryż.

Paryż 2002

Na Europejskie Spotkanie Młodych (ESM) w Paryżu ruszam już jako studentka Akademii Sztuk Pięknych. Paryż – miasto Mony Lisy, wieży Eiffla, gości młodych ludzi z różnych zakątków Europy.

Stolica Francji udostępnia dla przyjezdnych wiele atrakcji. Można obcować z kulturą i sztuką z samego światowego topu. To też jeden z aspektów ESM, towarzyszy mu wiele wykładów, spotkań poruszających tematy wiary, życia wewnętrznego, spraw społecznych, ale także sztuki. Realizuję swoje marzenie by zobaczyć impresjonistów w muzeum D’Orsay. Podziwiam obrazy Cezanne’a, Degas’a, Gaugina, Maneta i innych, architekturę Paryża. Poza Wieżą Eiffla, przepięknymi kamienicami, miasto urzeka także architekturą nowoczesną. Udaję się z koleżanką do  dzielnicy biznesowej miasta –la Defense. W samym centrum dzielnicy stoi Wielki Łuk – La Grande Arche de la Défense powstały w 200 setną rocznicę Rewolucji Francuskiej. Ze schodów Wielkiego Łuku można objąć wzrokiem całą historyczną oś Paryża: poczynając od Łuku Triumfalnego, poprzez Pola Elizejskie, kończąc na Łuku Carrousel i Luwrze. Widok zapiera dech.

Niezwykłe spotkania.

Stoimy z koleżanką pod Grande Arche robimy sobie zdjęcia, nagle słyszę śmiech. Podchodzi do mnie chłopak i pokazuje aparat, ma na nim napisane cyrylicą Зенит- Zenit – tak jak mój! To jeszcze nie są czasy aparatów cyfrowych, selfie robionych smartfonem, ale posługiwanie się aparatem fotograficznym z epoki naszych rodziców można już zaliczyć do kategorii obciachu. Mimo to lubię mojego Zenita, zwiedził ze mną kawałek świata. Okazuje się że chłopak jest z Białorusi.  Porozumiewamy się po białorusko-polsku. Mówi – Nie przypuszczałem, że ktoś jeszcze poza mną używa tak starego aparatu! Śmieje się ze mnie, ja z niego. Żegnamy się w przyjaźni. Następnego dnia, centrum Paryża, wskakujemy z koleżanką do pierwszego lepszego autobusu żeby podjechać dwa przystanki. W środku tłok, przeciskamy się na przód pojazdu, nagle młody mężczyzna wstaje i ustępuje mi miejsca. Przed oczami miga mi Zenit. To ten sam chłopak spod l’arche – Białorusin! Śmiejemy się, rozmawiamy. W centrum Francji dwa miliony mieszkańców plus kilkadziesiąt tysięcy przyjezdnych – trafić dwa razy na tą samą osobę to niemal cud. Spotykamy się potem jeszcze raz w metrze. Tym razem już mniej zdziwieni (dwa spotkania to cud, przy trzecim zaczynasz się przyzwyczajać) – O znowu ty? Może tym razem to ja ustąpię Ci miejsca? – żartuję. Rozmawiamy chwilę po czym rozjeżdżamy się, każdy w swoją stronę. Jaki jest morał z tej historii? Nie wiem? Może taki, że bratnie dusze znajdą się nawet w kilkumilionowym tłumie? A może to wszystko przez Zenita? W każdym razie ESM stwarza przestrzeń do wielu niezwykłych spotkań.

Kanon z Paryża

„The Kingdom of God”

Podczas wieczornego czuwania zorganizowanego w hali Wystawy Paryskiej „Parc des Expositions” śpiewam tą pieśń po raz pierwszy rozważając znaczenie jej słów. „The kingdom of God is justice and peace, and joy in the Holy Spirit”- królestwo boże to sprawiedliwość i pokój, radość w Duchu Świętym. Zaraz, zaraz czy to znaczy, że królestwo boże nie jest jakimś tworem unoszącym się nad chmurami – jak sobie zawsze wyobrażałam? Nie jest miejscem, do którego dostaniemy się po śmierci o ile zasłużymy? Ono już jest – wszędzie tam gdzie panuje sprawiedliwość, pokój, radość? Dzieje się w moim życiu, w moim sercu tu i teraz?!!! Super!- myślę. Dalej śpiewam: ”Come Lord and open in us, the gates of your kingdom” – Przyjdź Panie i otwórz w nas bramy twojego królestwa – te bramy są w nas, i mogą zostać otwarte to Jezus może otworzyć bramy mojego serca. Dzięki Niemu Królestwo Boże już się dzieje, tu i teraz, pośród nas. Słysząc te słowa tam, pośród dziesiątek tysięcy osób różnej narodowości i wyznań, zanurzona w samym środku wspólnoty, widzę to, czuję, że to prawda!  Pokój, jedność, życzliwość jakiej doświadczam podczas spotkania są namacalnymi znakami panowania bożego królestwa.  Dlatego właśnie spotkania młodych organizowane przez wspólnotę Taizé nazywam  „smakowaniem nieba”.

W sylwestra trwamy na modlitwie w katedrze Notre Dame, jednym z najważniejszych gotyckich zabytków Europy. Jest piękna. W parafiach odbywa się tak zwany „bal narodów”, tym razem z niego dezerterujemy (ach te niepokorne lata studenckie). Kończymy sylwestra wyprawą pod wierzę Eiffla.

Czas pożegnania.

Trochę żal żegnać się z osobami z grupki, z parafii. Przez te kilka dni, w czasie których spotykaliśmy się rozważając słowa z listu Brata Roger’a  zgraliśmy się, polubiliśmy. Chyba każdy ma ochotę by to trwało dłużej.

Czy są jakieś serca, które tego dnia nie czują się rozdarte? Moje jest. Dzień wyjazdu to dzień pożegnań. Powrotu do tego co zostawiliśmy. Do bliskich, naszych zadań, spraw. C’est la vie. Uczymy się smakować nieba a potem wracać, by nieść radość i nadzieję  tam gdzie żyjemy, tego nas uczył brat Roger. Chyba czuł, że po takim doświadczeniu trudno jest wracać, ciężko się rozstać. Zawsze podkreślał żeby wrócić do środowiska, w którym żyjemy, nieść to doświadczenie dalej. Więc ruszamy z powrotem.

cdn.

Zapraszam na Facebooka! https://www.facebook.com/mamaalmadecasa

_____

Obraz Walkerssk z Pixabay

Spotkania Taizé rozpalają moją nadzieję.

Spotkanie młodzieży, zakończone ponad tydzień temu we Wrocławiu ożywiło moje wspomnienia. Warszawa, Paryż, Zagrzeb – trzy miasta, w których przeżyłam jedne z najpiękniejszych sylwestrów w moim życiu – we wspólnocie młodzieży podczas „pielgrzymki nadziei przez ziemię” – organizowanej przez wspólnotę Taizé.

Warszawa rok 1999.

Zostało kilka miesięcy do matury. To dla mnie czas przełomu i … niepokoju o przyszłość. Czy dostanę się na studia? Znajdę w życiu swoje miejsce? Zazdroszczę dorosłym, że już wiedzą kim są. Mają pracę, założyli rodziny. Ja nie wiem co przede mną? Czuję lęk.

Jadę na Taize zachęcona przez grupę wolontariuszy, którzy odwiedzili nasze liceum. Ruszam z przyjaciółmi. Na spotkanie wiezie nas pociąg pełen młodych. Warszawa przyjmuje nas bardzo życzliwie. Atmosfera spotkania udziela się całemu miastu. Warszawiacy wychodzą nam na przeciw. Widząc pielgrzymów z plecakami sami podchodzą pytając czy znamy drogę, czy nie potrzebujemy pomocy? Zagadują, uśmiechają się. Troska, serdeczność, życzliwość kipią na każdym kroku.

„Do szopy hej…”

Modlitwy wieczorne naszej grupy odbywają się w Torwarze. Do hali głównej ciągną tłumy. Jest zimno. Zanim wejdziemy musimy dość długo czekać. Godzina spotkania się zbliża, a Torwar jest zamknięty. Nie wiemy dlaczego? Stoimy już ładnych kilkanaście minut. Przyprószeni śniegiem, przemarznięci. Setki poczerwieniałych od mrozu nosów i uszu. Zdezorientowane głowy schowane pod różnokolorowymi czapkami. Wtem jakiś niski głos intonuje: „Przybieżeli do Betlejem”. Już po chwili kilkaset gardeł śpiewa „…chwała na wysokości, a pokój na ziemi”. Tak zaczyna się najbardziej niezwykłe kolędowanie w moim życiu. Pośród międzynarodowego tłumu rozbrzmiewają polskie kolędy. Śpiew rozgrzewa nasze serca. Nie czujemy już mrozu. „Do szopy hej pasterze”, „Gdy się Chrystus rodzi”,  „Cicha noc” i jeszcze kilka kolęd upłynie zanim bramy Torwaru staną przed nami otworem. Wtedy udajemy się na wspólną modlitwę.

Kolędowanie pod Torwarem – nauczyło mnie ważnej rzeczy. To ode mnie zależy jak przeżyję daną sytuację. Mogę narzekać, grzęznąć w żalu albo zdecydować, że chcę inaczej, znaleźć w sobie radość i zarazić nią innych! Tamten człowiek z tłumu pociągnąl do radości kilkaset osób!

Spotkanie wieczorne upływa pośród wyśpiewywanych wielogłosem kanonów. Słowo głosi założyciel wspólnoty, brat Roger. Najbardziej poruszający jest dla mnie moment, w którym całe zgromadzenie milknie by kontemplować wygłoszone nauczanie i bożą obecność, gdy zapada cisza. W Taize zawsze jest na nią miejsce. Kilka tysięcy, ludzi z różnych krajów,  protestanci, metodyści, luteranie, katolicy, prawosławni, grekokatolicy jednoczą się w modlitwie. Ta cisza jest gęsta, p­­­­­­­­ulsująca, wielobarwna. W takiej ciszy jest moc!

Zgłaszam się do grupy pracy. Otrzymuję opaskę z dumnie brzmiącym napisem – transport. Moje zadanie polega na kierowaniu ruchem na stacji Warszawa Powiśle. Po zakończonych modlitwach do podmiejskiego pociągu ciągną tłumy. Praca staje się pretekstem do interakcji ze zgromadzonymi na peronie ludźmi. Najwięcej frajdy mam ucząc obcokrajowców wymawiania „Szczęśliwego nowego roku” – Ile przy tym smiechu! Po tym łamańcu wszyscy  rozmówcy stwierdzali, że język Polski to najtrudniejszy język świata.

Do perełek tego spotkania należy msza sprawowana po polsku w namiocie na Agrykoli. Tam również rozbrzmiewają kolędy. Obok mnie tylko jedna znajoma twarz, tłum niby obcych a jednak naszych, bo się rozumiemy, bo wszystkich nas wzrusza gdy Maryja nuci Jezusowi „lililililaj moje dzieciąteczko”. Możemy być razem nie ustawiając się w kontrze do kogokolwiek. Od innych narodów dzielą nas tylko płachty namiotów. Jesteśmy wspólnotą pośród innch wspólnot. Aby razem z nimi tworzyć jeszcze większą, barwniejszą  wspólnotę. Spotykamy się by doświadczyć jedności w wielości, by odkryć, że Bóg jest pośród nas.

 

Kanon z Warszawy

W Warszawie po raz pierwszy słyszę kanony z Taize. W prostych, powtarzanych w stałym rytmie słowach odnajduję głębię. W jednej z pieśni znajduję odpowiedzi na niepokojące mnie pytania. Nie wiem czy znajdę swoje miejsce? Czy mi się uda? W głębi duszy boję się, że odpowiedź brzmi: „nie”, że moje życie i wybory okażą się porażką. W kanonie słyszę – „Bóg jest miłością”, „miej odwagę żyć dla miłości”, „nie lękaj się”. Te słowa podnoszą mnie na duchu, dodają nadziei. W sylwestrową noc 1999 roku spacerujemy z grupą znajomych  po zasypanych śniegiem ulicach Warszawy śpiewając: „Bóg jest miłością”. Pieśń wsiąka w śnieg, w mijane kamienice, w miasto. Zaczyna się nowy 2000 rok.

cdn.

 

__________

Obraz Albrecht Fietz z Pixabay 

Napisz do mnie na: mamaalmadecasa@gmail.com