Spotkania Taizé rozpalają moją nadzieję.

Spotkanie młodzieży, zakończone ponad tydzień temu we Wrocławiu ożywiło moje wspomnienia. Warszawa, Paryż, Zagrzeb – trzy miasta, w których przeżyłam jedne z najpiękniejszych sylwestrów w moim życiu – we wspólnocie młodzieży podczas „pielgrzymki nadziei przez ziemię” – organizowanej przez wspólnotę Taizé.

Warszawa rok 1999.

Zostało kilka miesięcy do matury. To dla mnie czas przełomu i … niepokoju o przyszłość. Czy dostanę się na studia? Znajdę w życiu swoje miejsce? Zazdroszczę dorosłym, że już wiedzą kim są. Mają pracę, założyli rodziny. Ja nie wiem co przede mną? Czuję lęk.

Jadę na Taize zachęcona przez grupę wolontariuszy, którzy odwiedzili nasze liceum. Ruszam z przyjaciółmi. Na spotkanie wiezie nas pociąg pełen młodych. Warszawa przyjmuje nas bardzo życzliwie. Atmosfera spotkania udziela się całemu miastu. Warszawiacy wychodzą nam na przeciw. Widząc pielgrzymów z plecakami sami podchodzą pytając czy znamy drogę, czy nie potrzebujemy pomocy? Zagadują, uśmiechają się. Troska, serdeczność, życzliwość kipią na każdym kroku.

„Do szopy hej…”

Modlitwy wieczorne naszej grupy odbywają się w Torwarze. Do hali głównej ciągną tłumy. Jest zimno. Zanim wejdziemy musimy dość długo czekać. Godzina spotkania się zbliża, a Torwar jest zamknięty. Nie wiemy dlaczego? Stoimy już ładnych kilkanaście minut. Przyprószeni śniegiem, przemarznięci. Setki poczerwieniałych od mrozu nosów i uszu. Zdezorientowane głowy schowane pod różnokolorowymi czapkami. Wtem jakiś niski głos intonuje: „Przybieżeli do Betlejem”. Już po chwili kilkaset gardeł śpiewa „…chwała na wysokości, a pokój na ziemi”. Tak zaczyna się najbardziej niezwykłe kolędowanie w moim życiu. Pośród międzynarodowego tłumu rozbrzmiewają polskie kolędy. Śpiew rozgrzewa nasze serca. Nie czujemy już mrozu. „Do szopy hej pasterze”, „Gdy się Chrystus rodzi”,  „Cicha noc” i jeszcze kilka kolęd upłynie zanim bramy Torwaru staną przed nami otworem. Wtedy udajemy się na wspólną modlitwę.

Kolędowanie pod Torwarem – nauczyło mnie ważnej rzeczy. To ode mnie zależy jak przeżyję daną sytuację. Mogę narzekać, grzęznąć w żalu albo zdecydować, że chcę inaczej, znaleźć w sobie radość i zarazić nią innych! Tamten człowiek z tłumu pociągnąl do radości kilkaset osób!

Spotkanie wieczorne upływa pośród wyśpiewywanych wielogłosem kanonów. Słowo głosi założyciel wspólnoty, brat Roger. Najbardziej poruszający jest dla mnie moment, w którym całe zgromadzenie milknie by kontemplować wygłoszone nauczanie i bożą obecność, gdy zapada cisza. W Taize zawsze jest na nią miejsce. Kilka tysięcy, ludzi z różnych krajów,  protestanci, metodyści, luteranie, katolicy, prawosławni, grekokatolicy jednoczą się w modlitwie. Ta cisza jest gęsta, p­­­­­­­­ulsująca, wielobarwna. W takiej ciszy jest moc!

Zgłaszam się do grupy pracy. Otrzymuję opaskę z dumnie brzmiącym napisem – transport. Moje zadanie polega na kierowaniu ruchem na stacji Warszawa Powiśle. Po zakończonych modlitwach do podmiejskiego pociągu ciągną tłumy. Praca staje się pretekstem do interakcji ze zgromadzonymi na peronie ludźmi. Najwięcej frajdy mam ucząc obcokrajowców wymawiania „Szczęśliwego nowego roku” – Ile przy tym smiechu! Po tym łamańcu wszyscy  rozmówcy stwierdzali, że język Polski to najtrudniejszy język świata.

Do perełek tego spotkania należy msza sprawowana po polsku w namiocie na Agrykoli. Tam również rozbrzmiewają kolędy. Obok mnie tylko jedna znajoma twarz, tłum niby obcych a jednak naszych, bo się rozumiemy, bo wszystkich nas wzrusza gdy Maryja nuci Jezusowi „lililililaj moje dzieciąteczko”. Możemy być razem nie ustawiając się w kontrze do kogokolwiek. Od innych narodów dzielą nas tylko płachty namiotów. Jesteśmy wspólnotą pośród innch wspólnot. Aby razem z nimi tworzyć jeszcze większą, barwniejszą  wspólnotę. Spotykamy się by doświadczyć jedności w wielości, by odkryć, że Bóg jest pośród nas.

 

Kanon z Warszawy

W Warszawie po raz pierwszy słyszę kanony z Taize. W prostych, powtarzanych w stałym rytmie słowach odnajduję głębię. W jednej z pieśni znajduję odpowiedzi na niepokojące mnie pytania. Nie wiem czy znajdę swoje miejsce? Czy mi się uda? W głębi duszy boję się, że odpowiedź brzmi: „nie”, że moje życie i wybory okażą się porażką. W kanonie słyszę – „Bóg jest miłością”, „miej odwagę żyć dla miłości”, „nie lękaj się”. Te słowa podnoszą mnie na duchu, dodają nadziei. W sylwestrową noc 1999 roku spacerujemy z grupą znajomych  po zasypanych śniegiem ulicach Warszawy śpiewając: „Bóg jest miłością”. Pieśń wsiąka w śnieg, w mijane kamienice, w miasto. Zaczyna się nowy 2000 rok.

cdn.

 

__________

Obraz Albrecht Fietz z Pixabay 

Napisz do mnie na: mamaalmadecasa@gmail.com

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *