Świadectwo (nie)mocy

Jeżeli czynimy wszystko, co w naszej mocy, Bóg uczyni resztę. / św. Arnold Janssen

Co gdy „wszystko co w naszej mocy” to przewrócone wiadro z którego wylała się cała woda?

Niedziela. Trwa msza święta. Siedzę w ławce i czuję się jak błąd w systemie, niepasujący element. Marzę, żeby mieć wbudowany przycisk „delete”, którym mogłabym siebie cofnąć.

Trwa kazanie. Kapłan opowiada historię: znajomy ksiądz wspominał, że w dzieciństwie nie mieli bieżącej wody. Trzeba było codziennie chodzić do studni. Pewnego dnia bawiąc się z kolegami zobaczył mamę niosącą wiadro z wodą. Chciał jej pomóc. Podbiegł do niej tak gwałtownie, że przewrócił wiadro i cała woda się wylała. Chłopiec zawstydził się, łzy spłynęły mu po policzkach. Mama przytuliła go i powiedziała: „Co ja bym bez Ciebie zrobiła mój kochany pomocniku!”

Usłyszeć takie słowa w chwili gdy czujesz, że zawiodłeś i nie wiesz jak przebaczyć samemu sobie… to doświadczyć miłości. Na koniec kazania kapłan skonkludował, że dziś Bóg mówi do każdego z nas: „co ja bym bez Ciebie zrobił, mój kochany pomocniku.” Poczułam jakby mnie ktoś podniósł, wyciągnął z potrzasku i mocno przytulił.

To doświadczenie zaowocowało czymś jeszcze.

Zobaczyłam, że moje działanie, moja „dobroć”, to tyle co to wiadro rozlanej wody i że ten „dar” zostaje przyjęty. Pomyślałam o tych osobach, które osądzam, którym nie umiałam przebaczyć, one także „robią co w ich mocy”. Tak samo jak ja zostają  przytulone, przygarnięte w otwarte ramiona Boga. Tego człowieka, którego ja oceniam – Bóg kocha. Przyjmuje jego wiadra i pełne i puste, z tym samym wzruszeniem i miłością. Doświadczenie miłości w odpowiedzi na moją niemoc, otworzyło mnie na przebaczenie.

____________

Fotografia pochodzi z Pixabay

Kościół jest dobry. Świadectwo

Dobro nie jest krzykliwe, nie ciśnie się na pierwsze strony gazet. Jest ciche. Tak jak Bóg, który przychodzi w „lekkim powiewie”. By ukształtować sumienie potrzeba ogromu pracy. Tej pracy nieraz nie widać. Podzielę się jedną z wielu „dobrych rzeczy”, które w swoim życiu doświadczyłam we wspólnocie Kościoła.

 

Wychowałam się w rodzinie katolickiej. W czasach gdy ludzie z mojej parafii tłumnie chodzili na niedzielną mszę świętą. Jako dziecko niewiele rozumiałam z tego co działo się podczas Eucharystii.­­­­ Najbardziej lubiłam moment, w którym kapłan zbierał na tacę. Mogłam do koszyka wrzucić pieniążek. Byłam głaskana po czuprynie. Czułam się ważna. Z biegiem lat rozumiałam coraz więcej, pamiętam, że byłam dumna z siebie gdy w końcu udało mi się odszyfrować niezrozumiały słowotok mruczany przez dorosłych i zaczęłam recytować formułki wraz z nimi.

 

Był taki czas w moim życiu gdy tata wyjechał za granicę do pracy. Ja i moje rodzeństwo zostaliśmy z mamą. Trwało to kilka lat. Ciężko zniosłam okres gdy go nie było. Brakowało go nam. Potem tata wrócił. W moim sercu został uraz. Dusiłam w sobie żal i gniew do rodziców. Zamykałam się w sobie. Czułam się niezrozumiana, osamotniona, gorsza. Jednocześnie wzbierało we mnie przeświadczenie, że inni nie dorastają do mojej wrażliwości. Łykałam gniew. To była droga w pustkę. Chodziłam do podstawówki gdy usłyszałam na niedzielnej mszy świętej kazanie na temat przebaczenia. W parafii posługiwał wówczas ksiądz Wiesław, którego zapamiętałam z serdeczności i otwartości na ludzi, a także z poruszających homilii. Kapłan mówił o tym, że Bóg przebacza nam grzechy i że zmawiając Ojcze Nasz „odpuść nam nasze winy jak i my odpuszczamy naszym winowajcom” – powinniśmy pamiętać o przebaczeniu naszym bliźnim. Poczułam, że to kazanie odnosi się do mojej sytuacji. Zrozumiałam, że i ja jestem wezwana, żeby przebaczyć. Pamiętam ten szok i bunt. To mi się nie mieściło w głowie, (mój ścisły umysł od małego poddawał analizie wszystko co go otaczało). Mam im przebaczyć? Po tym co wycierpiałam – tak wtedy myślałam. Jednak słowa kapłana pracowały we mnie. Temat wracał, w czytanej co niedziela Ewangelii, w kazaniach, na rekolekcjach. Aż w końcu pewnego dnia postanowiłam spróbować. Zaczęło się od decyzji, żeby przebaczyć. Gdy tak postanowiłam zdobyłam się na odwagę, żeby porozmawiać z mamą. Opowiedziałam jej o tym co czuję. Potem rozmawiałam z tatą. Otworzyłam się przed nimi. Nie od razu się zrozumieliśmy. Proces uzdrowienia naszej relacji trwał na przestrzeni lat, ale dla mnie zaczął się właśnie wtedy. Przez lata wiele wypracowaliśmy. Nauczyliśmy się rozmawiać o tym co trudne. Rodzice są dla mnie wielkim wsparciem. Zawsze mogę na nich liczyć.

 

Odkryłam wtedy ważną rzecz – Bóg mówi prawdę. Przebaczenie wyciągnęło mnie z drogi ku zgorzknieniu i beznadziei. Przyniosło ulgę. Pomogło inaczej spojrzeć na rodziców i otworzyć się na nich. Po tym doświadczeniu postanowiłam Bogu zaufać i poznać go bliżej. Na rekolekcjach Oazowych, później w Duszpasterstwie Akademickim, i teraz we wspólnocie w której jestem z mężem, doświadczam Jego działania i opieki. Nie raz się gubię, ale On zawsze mnie znajduje. Prostuje moje życie. Tego doświadczenia nie byłoby bez Kościoła, bez Ewangelii, bez kapłanów. Dzięki nim nawiązałam relację z Bogiem i odkryłam, że jego słowo jest ciągle aktualne i może działać tu i teraz w mojej codzienności. Zawdzięczam Kościołowi bardzo wiele, dziś dziękuję za przebaczenie w rodzinie.