„My favorite things” to piosenka z Broadwayowskiego musicalu „The Sound of Music” z 1959 roku autorstwaRicharda Rodgersa i Oscara Hammersteina II. W wersji filmowej z 1965 roku śpiewa ją Julie Andrews. Słowa piosenki są odniesieniem do rzeczy, które jej postać – Maria kocha, takich jak „krople deszczu na różach i wąsy kociąt. Jasne miedziane czajniki i ciepłe wełniane rękawiczki”. Maria przywołuje te rzeczy by poprawić sobie nastrój, gdy jest jej smutno. „My favorite things” – to także jeden z najważniejszych albumów jazzowych autorstwa amerykańskiego jazzmana Johna Coltrane’a, wydany w 1961 roku. Płyta zawiera jazzowe interpretacje standardów popowych, między innymi wspomnianej piosenki z musicalu „Dźwięki Muzyki”. Poza wersją Coltrane’a https://www.youtube.com/watch?v=qWG2dsXV5HI najbardziej polecam pełne energii wykonanie Kelly Clarkson: https://www.youtube.com/watch?v=900UL24AUUM.
W jednym z moich ulubionych filmów – „Amelii” z 2001 r. jest scena, w której główna bohaterka mówi o czynnościach, które sprawiają jej radość. Są to: obserwowanie w trakcie seansu kinowego twarzy innych widzów, zanurzanie ręki głęboko w worku z ziarnem, rozbijanie łyżeczką skorupki karmelu na kremie, puszczanie kaczek na kanale św. Marcina. Ta scena z resztą kończy się piękną fortepianową kompozycją: https://www.youtube.com/watch?v=rDVpUUMj7gw . Tytułowa bohaterka nie miała łatwego dzieciństwa. Nie otrzymała zbyt wiele czułości od zachowawczego ojca i nerwowej matki. Mimo to dorosłej Amelii udało się ocalić wrażliwość na świat i ludzi żyjących wokół niej. Przypadek sprawia, że zaczyna wykorzystywać swoją uważność na otaczającą ją rzeczywistość, do pomagania innym. Jej ukryta działalność dostarcza wiele radości i wzruszeń jej sąsiadowi, przypadkowemu nieznajomemu a także jej ojcu. Wreszcie i sama Amelia znajduje szczęście u boku tajemniczego mężczyzny z fotografii. Zachwyca mnie w tym filmie poetycka narracja. Rzeczywistość staje się magiczna, przy czym każdy jej szczegół, każdy detal ma swoje niezastąpione miejsce i swoje znaczenie. W dzisiejszym świecie, w którym ciągle za czymś gonimy, nader często gubią się nam małe radości i cuda, które codziennie dzieją się wokół nas. Mało tego, w natłoku bodźców i pilnych spraw nie raz gubimy się sami sobie. Sami siebie coraz mniej znamy. „Favorite things” pomagają bohaterom musicalu i filmu Amelia, przetrwać trudne chwile i zachować wrażliwość.
Tłumaczenie na Polski przytoczonego tytułu piosenki brzmi – „ulubione rzeczy” – ale to określenie jest trochę toporne. Poetom wolno więcej, więc pozwoliłam sobie na potrzeby tego wpisu stworzyć nowe słowo ulubioności – jak wam się podoba?
Chciałabym dzisiaj zaprosić was do zastanowienia się nad tym, jakie są wasze ulubioności? Chcę was, drodzy czytelnicy zachęcić by ich szukać. Gdyby ktoś miał ochotę się podzielić byłoby super. Tymczasem ja podzielę się swoimi.
„My favorite things” – moje ulubioności
Dzisiaj ku mojemu zaskoczeniu zorientowałam się, że jedną z moich ulubionych czynności jest usuwanie plam mydełkiem do odplamiania i patrzenie jak znikają. Autentycznie sprawia mi to frajdę. Lubię też, gdy jest burza, obserwować błyskawice. Lubię zapach spryskiwaczy do szyb w samochodzie – już na zawsze będzie mi się kojarzył z pewną wyprawą rodzinną do Szczyrku wiele lat temu. Uwielbiam patrzeć na liście kołyszące się na wietrze, jeździć na rowerze po lesie, chodzić boso po trawie, pływać w jeziorze w czasie deszczu.
„My familly favorite things” – moje ulubioności związane z rodziną
Czytanie bajek. Dzięki dzieciom mogę wrócić do tych książek, które sama kochałam jako dziecko. Sprawia mi dużą radość, gdy podobnie entuzjastycznie reagują na te bajki, które sama lubiłam. Są to na przykład „Pchła Szachrajka” Jana Brzechwy, czy „Opowieści z Narnii” C.S. Lewisa.
Słuchanie. Lubię przysłuchiwać się rozmowom między dziećmi, przyglądać ich sposobowi postrzegania świata.
Przytulanie. Cieszy nas przytulanie. Choć zauważam, że im my jesteśmy starsi tym bardziej chcemy się przytulać – im dzieci są starsze tym chcą mniej.
Kreatywność. Lubię patrzeć, gdy dzieci coś tworzą, choćby to była kulka z plasteliny albo sieć kolorowych kresek pod tytułem „mama”.
Myślę, że nasze „favorite things” są ważne. Po co nam są? Może po to, by jak mówi piosenka, kiedy przyjdą gorsze chwile, nie było nam tak smutno? By uczyć się cieszyć życiem, smakować je? By zauważać codzienne małe cuda? Macie jeszcze jakieś pomysły? Życzę wam udanej majówki!
Jeśli chcesz otrzymywać powiadomienia o nowym wpisie, napisz do mnie na adres: almadecasa03@gmail.com